Odwiedzam Edith w każdy weekend. Nie jest moją biologiczną matką, ale kocham ją tak samo.
Nigdy nie chciała, żebym nazywał ją matką. Kazała mówić na siebie „babciu”, bo miała 68 lat, kiedy mnie adoptowała (ja miałem wtedy 15 lat).
Edith nie wzięła mnie do siebie dlatego, że pragnąłem mieć dom. Chciała, żebym miał szansę ukończyć szkołę, zacząć college i dojść do czegoś w życiu. Uwielbiam ją za to. Obecnie mam 28 lat.
Edith nie może wiele ostatnimi czasy – spaceruje jedynie po mieszkaniu i po ogrodzie bez celu. Jednak większość czasu spędza w łóżku, oglądając telewizję. Tina i Olivia, jej opiekunki, zawsze były dla niej dobre. Musiałem je zatrudnić, ponieważ Edith odmawiała przeprowadzki do miasta, mimo że mogłaby zamieszkać ze mną. Podejrzewam, że była związana ze swoim domem i nie chciała się z nim rozstawać.
„Wspomnienia”.
To słowo teraz sprawia, że ogarnia mnie strach.
Edith ma Alzheimera – nie jest to nic dziwnego, jako że ma już 81 lat. Kiedy ją odwiedzam, praktycznie nie mogę z nią porozmawiać o bieżących wydarzeniach. Mimo że ogląda telewizję przez cały dzień, nie zapamiętuje z tego zupełnie nic. Ale to nie oznacza, że Edith jest nudną, starszą panią.
Pamięta prawie wszystko ze swojej przeszłości. Kiedy siadam obok niej, oglądamy razem telewizję i rozmawiamy o przeszłości.
Dzisiaj opowiedziała mi coś, co nigdy nie opuści mojej pamięci.
Usiedliśmy obok siebie, oglądając reklamę, w której mężczyzna oświadczał się kobiecie.
- To była słodka reklama – powiedziała Edith radośnie, ale zmęczonym tonem. Wpadłam wtedy na pewien pomysł.
- Edith – powiedziałem. – Jaka była najmilsza rzecz, jaką ktoś dla ciebie zrobił?
Uśmiechnęła się.
- Na pewno chcesz wiedzieć? – zapytała.
- Oczywiście! – odparłem z entuzjazmem. – Dlaczego miałabym nie chcieć?
- Kiedy byłam młodą kobietą – powiedziała przestając się uśmiechać. – Rozbiłam samochód. Nie pamiętam dokładnie, dokąd jechałam albo dlaczego się robiłam, ale pamiętam, że uderzyłam w słup telefoniczny.
Zachichotała lekko.
- Na szczęście nie przewrócił się – kontynuowała. – Kto wie, co by się stało, gdyby upadł. Na dworze było ciemno, a ja nie chciałam wyjść z auta, żeby ocenić straty. Bałam się ciemności. Nadal się boję. Ale bardzo miły człowiek, jadący za mną, zatrzymał się, by sprawdzić, czy nic mi się nie stało. Nie pamiętam jego imienia, ale pamiętam, że był przystojny. Tak jak ty – szturchnęła mnie w bok po tych słowach.
Mimo że jestem już dorosłym mężczyzną, wciąż czasami traktuje mnie jak chłopca.
- Po obejrzeniu szkód – mówiła dalej. – Mężczyzna zdecydował, że zawiezie mnie do swojego mieszkania, niecale cztery mile dalej, gdzie mogłabym użyć jego telefonu i zadzwonić po pomoc drogową. Byłam wdzięczna losowi, że mieszkał tak blisko.
Edith ucichła i po jakimś czasie to ja przerwałem ciszę:
- To miłe, że obcy człowiek tak się zachował.
- Tak – Edith pokiwała głową. – Wysłałam później do niego list z podziękowaniami...
Znowu cisza. Byłem coraz bardziej zdezorientowany.
- I? – ponagliłem ją.
- I kilka dni później przeczytałam w gazecie, że zaginął.
Przyznaję, że zanim dotarłem do domu, byłem lekko zaniepokojony. Ale przynajmniej wiedziałem, dlaczego Edith zapytała mnie, czy na pewno chcę poznać odpowiedź na swoje pytanie. Jej historia miała smutne, i dziwne zarazem, zakończenie. Ale to nie był definitywny koniec tej historii.
Kiedy jechałem do domu tamtego wieczoru, wyprzedził mnie samochód, pędzący co najmniej dwa razy szybciej ode mnie. Ludzie wariują na drodze przez cały czas, więc nie przejąłem się tym zbytnio. Do czasu, kiedy to samo auto uderzyło w słup telefoniczny.
- Cholera! – zakląłem i zjechałem na pobocze. Myślałem o dwóch rzeczach: „Czy wszystko w porządku z kierowcą?” i „Co za zbieg okoliczności!”.
Wyciągnąłem ze schowka latarkę, wyszedłem z samochodu i podbiegłem do rozbitego pojazdu.
- Wszystko w porządku? – zapytałem, kierując światło latarki na okno auta. Z wnętrza samochodu patrzyła na mnie kobieta. Jej niebieskie oczy odznaczały się na tle bladej cery.
Kiedy byłem młodszy, Edith i ja przeglądaliśmy stare zdjęcia. Widziałem wiele fotografii Edith w wieku dwudziestu lat.
Ta kobieta wyglądała niesamowicie podobnie. Zadrżałem.
Po obejrzeniu szkód, odkryłem, że auto już dalej nie pojedzie.
Zwróciłem się w stronę nieznajomej, która wciąż dziękowała mi za pomoc.
- Ja... eee – powiedziałem. – Ma pani może telefon komórkowy?
- Telefon komórkowy? – zapytała zdezorientowana. – Nie, niestety nie mam czegoś takiego.
Nie byłem zaskoczony jako, że kobieta wyglądała, jakby pochodziła z lat 50. Miała na sobie długą spódnicę i skórzaną kurtkę. Prawie oczekiwałem, że nie będzie miała komórki.
Ja też nie miałem, więc mogłem albo zostawić ją tam, albo zaoferować jej podwiezienie.
- Cóż – zacząłem ostrożnie. – Myślę, że mógłbym panią podwieźć do domu...
Pociłem się z nerwów.
Kobieta uśmiechnęła się.
„To uśmiech Edith,” pomyślałem.
- Jeśli to nie będzie problemem – odpowiedziała.
- Oczywiście, że nie! Mieszkam zaraz za rogiem – powiedziałem szybko, zdając sobie sprawę, że mieszkałem około cztery mile od miejsca wypadku.
Moje dłonie drżały na kierownicy, kiedy jechałem do domu, gdzie pozwoliłem kobiecie na skorzystanie z mojego telefonu, by zadzwoniła po taksówkę albo pomoc drogową.
Miałem miękkie nogi, kiedy odprowadzałem ją do taksówki.
- Dziękuję panu za pomoc! – powiedziała. – Czy mogę coś zrobić, aby się odwdzięczyć za...
- Nie! – przerwałem jej. – Nie trzeba. Cała przyjemność po mojej stronie.
- Cóż – zaśmiała się. – Zachował się pan jak gentelmen. Może zobaczymy się jeszcze.
Kiedy odjeżdżała, nie mogłem odpędzić od siebie myśli, że miała rację.
Nie mogłem spać. Chciałem zadzwonić do Edith i zapytać o dziwne wydarzenie, ale była już 23:00. Musiałem odłożyć to na jutro.
W końcu usnąłem. Obudził mnie natarczywy dzwonek do drzwi. Wyskoczyłem z łóżka.
- Proszę, żeby to nie była osoba, o której myślę – mamrotałem pod nosem, idąc do drzwi.
Wyjrzałem przez wizjer. Na zewnątrz nie było nikogo. Westchnąłem z ulgą. Doszedłem to wniosku, że wyobraziłem sobie dźwięk dzwonka.
Kiedy wracałem do łóżka, przypomniałem sobie, co mówiła Edith o wysłaniu listu z podziękowaniami.
Chciało mi się płakać. Nigdy wcześniej nie byłem aż tak roztrzęsiony.
Podszedłem do skrzynki na listy. Nie znalazłem w niej nic poza rachunkami.
Prawie oszalałem z radości.
Zacząłem się śmiać, myśląc, że mam wybujałą wyobraźnię.
Zamarłem, zanim jeszcze wszedłem do domu. Po drodze nadepnąłem na coś.
Tego ranka dzwonek do drzwi faktycznie musiał dzwonić.
List został dostarczony. Wepchnięty pod drzwiami.
Słowa Edith rozbrzmiewały w mojej głowie: „Przeczytałam w gazecie, że zaginął.”
List był pod moją stopą.
Nie ruszałem się. Jęknąłem przerażony, co stanie się później
Stałem tam, oddychałem ciężko i starałem się z całych sił nie patrzeć na kopertą pod moją stopą. Ale w końcu musiałem to zrobić. Musiałem ja podnieść. Moje ręce drżały, kiedy obracałem w nich kopertę. Nie było napisu na przedzie, ani na tyle. Czy odważę się ją otworzyć?
Ostrożnie położyłem list na stoliku. Usiadłem na sofie i zacząłem zastanawiać się, co robić.
Myślałem o tym, że może mi się przytrafić coś okropnego, jeśli otworzę kopertę...
...ale z drugiej strony, coś okropnego może się stać, jeśli jej nie otworzę.
Doszedłem do wniosku, że nie ma znaczenia, co zrobię z listem, przeznaczenie i tak mnie dopadnie. Jeśli tamta dziwna kobieta naprawdę była Edith, mogę po prostu zniknąć. Taki był bieg wydarzeń w tej historii...
Powrót do Edith i dopytanie jej o kopertę było moim najlepszym pomysłem. Być może przynajmniej otrzymam jakieś odpowiedzi.
Chwyciłem róg koperty i rozerwałem ją. Nie mogłem powstrzymać się przed zamknięciem przy tym oczu.
W środku nie było listu. Zamiast niego znalazłem mapę. Chociaż raczej część mapy.
Mówię część, ponieważ wyglądało na to, że kawałek został oderwany. Kawałek wielkości mojej dłoni. Było na nim napisane „BILTON”.
„To miasto... jest oddalone ode mnie o mniej niż sześć godzin jazdy!”, pomyślałem. „Znam to miejsce.”
Chwyciłem kluczyki do samochodu i wybiegłem z domu.
Kiedy podjechałem pod dom Edith, zobaczyłem Tinę i Olivię przed wejście. Tina szykowała się do domu, a Olivia dopiero przyjechała. Uśmiechnęły się do mnie na powitanie.
- Co tu robisz? – zapytała Tina, spoglądając na zegarek. – Nie powinieneś być w pracy?
Udałem śmiech.
- Wziąłem wolne – powiedziałem. – Chciałem odwiedzić babcię. Jak ona się czuje?
- Znowu jest w tym dziwnym humorze – odparła.
Edith nigdy nie wyszła za mąż. Przeżyła jedną miłość swojego życia. Kiedy ją opuścił, nie znalazła innego. Więc od czasu do czasu przypomina sobie o nim i jej humor zmienia się z rozanielonego do gorzkiego.
- Może uda mi się ją pocieszyć – powiedziałem i wszedłem do domu.
Kiedy wchodziłem po schodach, zauważyłem, że drzwi do pokoju Edith były szeroko otwarte. Ona siedziała na brzegu łóżka i patrzyła w okno. Obok niej leżało kilka drewnianych pudełek, w których trzymała jakieś notatki.
Mimo że drzwi były otwarte, zapukałem i czekałem przed wejściem. Kiedy się obejrzała, widziałem jak jej nastrój zmienia się ze złości w radość. Szeroki uśmiech pojawił się na jej twarzy, uniosła ramiona w zapraszającym geście.
- Co tu robisz? Nie musisz być dzisiaj w pracy? – zapytała, kiedy ją przytuliłem.
- Mam wolne – powiedziałem znowu. – Więc przyszedłem w odwiedziny.
Po tych słowach, Edith jeszcze szerzej się uśmiechnęła.
Pomogłem jej zejść po schodach do kuchni, gdzie zrobiła sobie herbatę. Olivia dołączyła do nas i rozmawialiśmy o bzdetach przez pół godziny.
Kiedy wyszła, zdecydowałem się zacząć moją rozmowę:
- Edith, pamiętasz coś o mieście Bilton?
- Dlaczego? – zapytała patrząc na mnie pytająco.
- Wcześniej rozmawiałem o Bilton z Olivią, a ty mówiłaś, że coś o tym wiesz – skłamałem.
Czułem się okropnie, oszukując Edith, ale to była moja jedyna szansa. Wiedziałem, że nie pamięta naszej rozmowy z Olivią, więc dosłownie udawałem, że jej nie było.
Edith spojrzała na kubek z herbatą i pokiwała głową, jakby wiedziała dokładnie, o czym mówię.
- Bilton – zaczęła. – To miasto, gdzie spotkałam mężczyznę, który pomógł mi, kiedy rozbiłam samochód. Spotkaliśmy się na rogu 22 ulicy.
Byłem zdezorientowany, nerwowo zamrugałem powiekami.
- Ale Edith – powiedziałem. – Wcześniej mówiłaś, że ten człowiek zaginął. Powiedziałaś mi, że przeczytałaś o tym w gazecie!
Spojrzała na mnie zimno.
- Tak – zaczęła. – Widziałam w gazecie informację o tym, że zaginął. Ale zaginął dla wszystkich oprócz mnie.
Przez resztę dnia nie rozmawialiśmy już na ten temat, czego teraz żałuję. Ale widziałem, że jej nastrój drastycznie opadł.
Kiedy wróciła do łóżka, od razu zasnęła. Ja obejrzałem mapę jeszcze raz w poszukiwaniu ulicy 22.
Znalazłem. Na środku mapy. Zaznaczyłem ją czerwonym mazakiem ze stolika Edith i mapę schowałem do kieszeni.
Zacząłem zbierać drewniane pudełka z łóżka Edith, starając się jej nie obudzić. Niestety upuściłem jedno z nich.
Wieczko otworzyło się i coś wypadło z pudełka.
Zamarłem. Był to fragment mapy.
Taki sam jak mój, a na środku, na czerwono, była zaznaczona ulica.
Muszę tam iść. Muszę. Co się stanie, jeśli zostanę?
Takie myśli szalały w mojej głowie. Stałem w sypialni Edith i wpatrywałem się w oba fragmenty mapy. Było absolutnie identyczne.
Oba fragmenty schowałem do kieszeni, zamknąłem oczy i wziąłem głęboki oddech.
Kiedy wychodziłem, spojrzałem na zegarek. 15:00. Czyli miałem dużo czasu. Dojechałbym do Bilton około 21:00. Pobiegłem do auta.
Podczas jazdy cały czas myślałem o tym, czego mogę oczekiwać po znalezieniu ulicy 22.
Musiałem znaleźć w sobie odwagę.
Zaparkowałem samochód około 20:00. Podejrzewam, że dzięki adrenalinie jechałem dużo szybciej niż normalnie. Nie ważne. Dotarłem na miejsce.
Na chodniku, wyciągnąłem z kieszeni mapy. Byłem na 22 ulicy. Przede mną widziałem bibliotekę. Wokół nie było żywej duszy. Ruszyłem w stronę drzwi.
- Dlaczego chciałaby mnie tu doprowadzić? – powiedziałem sam do siebie. – Bibliotekę zamknięto trzy godziny temu.
Mimo to sprawdziłem drzwi. Oczywiście były zamknięte.
Zajrzenie do środka było niemożliwe, było zbyt ciemno w środku, ledwie widziałem półki z książkami. Wtedy dostrzegłem postać.
Edith.
Widziałem ją, ale nie w bibliotece. Patrzyłem na jej odbicie.
Odwróciłem się nerwowo, przestraszony jej nagłym pojawieniem się.
- Aaa – krzyknąłem.
Zachichotała.
- Przepraszam, przestraszyłam pana? – zaśmiała się, kładąc mi rękę na ramieniu.
- T-tak, ale nic się nie stało – jęknąłem.
- Już miałam odchodzić – wyjaśniła. – Pomyślałam, że się pan nie zjawi.
Podałem jej mapę, próbując zachować spokój.
- Cóż, pani list nie posiadał za wiele informacji – powiedziałem.
Ona nawet nie spojrzała na moją ręką z mapą. Jej oczy wpatrywały się w moje.
- Ja...eee... nie znam nawet pani imienia – powiedziałem odwracając wzrok. Jej ręka cały czas spoczywała na moim ramieniu.
- Nazywam się Edith – odparła. – Ja pana imienia również nie znam.
Zrobiło mi się gorąco. Zimny pot spływał po moim czole.
- Moje imię? – wydukałem. – Mam na im...
„Nie mogę jej powiedzieć!”
- Niech pani posłucha – powiedziałem. – Mógłbym zapytać, dlaczego mnie pani tu ściągnęła?
Zaśmiała się, nie spuszczając wzroku z mojej twarzy.
- Cóż... – powiedziała, głaszcząc teraz moje ramię. – Nie mogłam przestać myśleć o panu po tamtym wydarzeniu. Czułam, że coś nas... łączy.
Jej ręka była zimna jak lód.
- To chyba nie jest najlepszy pomysł... – zaschło mi w ustach. – Mam żonę – skłamałem.
Mimo że jej uśmiech lekko zbladł, jej niebieskie oczy nadal wpatrywały się w moje.
„Muszę się stąd wynosić. Szybko!”
- Powinienem już pójść – stęknąłem. Próbowałem się wyrwać, ale zacisnęła dłoń mocniej.
- Nie – warknęła zaciskając wargi.
- Proszę mnie puścić, nie mogę... – powiedziałem, kiedy nagle poczułem ostry ból w mostku.
Spojrzałem na to miejsce i zobaczyłem jej zaciśniętą dłoń trzymającą strzykawkę z igłą zatopioną w moje klatce piersiowej.
Odepchnąłem kobietę na bok i próbowałem biec w stronę samochodu, ale zamiast tego, potknąłem się na schodach. Ostatnią rzeczą jaką widziałem, były dłonie Edith zasłaniające moje oczy.
Obudziłem się w ciemnym pokoju. Leżałem na mokrym łóżku.
Chciałem krzyczeć, ale zdałem sobie sprawę, że mam coś w ustach. Moje ręce były związane ze sobą. Zacząłem wyciągać materiał z ust, po czym zwymiotowałem.
Otarłem łzy z twarzy. Rozejrzałem się po pokoju i zobaczyłem drzwi. Zza nich dochodziło światło.
Wstałem i chciałem iść w ich stronę. Pierwszy krok powalił mnie na ziemię. Coś krępowało moje nogi.
Moje spodnie.
„Nie, nie nie.”
Znów zwymiotowałem.
Moje oczy piekły, kiedy światło wypełniło pokój. Drzwi się otworzyły. Edith. W ręce miała nóż, w drugiej pistolet. Chichotała.
- Wyglądasz tak bezbronnie, kochanie – zaśmiała się. – Ale nie martw się, niedługo skończy się twoje cierpienie.
Zacząłem płakać. Chciałem krzyczeć, ale z moich ust nie wydobywał się żaden dźwięk. Kobieta podeszła do mnie i rozcięła linę wokół moich rąk.
Kiedy miałem wolne ręce, natychmiast podciągnąłem spodnie i zerwałem się na równe nogi. Skierowała pistolet na moją twarz.
- Czy masz żonę, czy nie, zostajesz ze mną – warknęła. – Nie potrzebujesz nikogo więcej.
Drzwi wciąż były otwarte, ale bałem się tam patrzeć. Edith się uśmiechała.
„Biegnij, uciekaj przez drzwi. Schodami. Idź!”
Ona wciąż stała obok, jakby oczekiwała, że rzucę się do ucieczki. Wciąż płakałem.
„Uciekaj!”
Rzuciłem się w stronę Edith, powaliłem ją na ziemię i wybiegłem przez drzwi. Znalazłem się na korytarzu.
Skręciłem w lewo i biegłem, ale nadzieja szybko zgasła. Nie znalazłem schodów w dół, tylko na górę.
Obejrzałem się i zobaczyłem Edith idącą za mną spokojnie z wyciągniętą przed siebie bronią. Nie miałem wyboru.
Moje ciało było potwornie zmęczone, z trudem wchodziłem po schodach. Znów korytarz.
Na jego końcu było okno. Słyszałem kroki za sobą.
Rozważałem ukrycie się w jednym z pokoi. Ale co by to dało? W końcu i tak by mnie znalazła. Wziąłem głęboki oddech i rzuciłem się w okno.
Szkło roztrzaskało się, a ja spadłem dwa piętra w dół, na chodnik. Ostatni dźwięk jaki słyszałem to pęknięcie mojej czaszki.
Prawie natychmiast po upadku, znów odzyskałem świadomość. Tym razem w szpitalu.
„Co? Gdzie ja jestem?”
Rozejrzałem się i zobaczyłem pielęgniarkę. Nasze spojrzenia się spotkały, ona wyglądała na zaskoczoną.
- Obudził się pan! – wyszeptała. – On się obudził!
Lekarz stojący obok zwrócił się do mnie:
- Oczywiście!
Pielęgniarka usiadła obok mnie, kiedy lekarz wyszedł po kogoś.
Spojrzałem na kobietę przy moim łóżku i próbowałem coś powiedzieć, ale przeszkadzał mi respirator. Pielęgniarka chwyciła mnie za rękę.
Spojrzałem na swoją dłoń i prawie dostałem zawału.
Wyglądała jak ręka 80-letniego staruszka.
Wyrwałem dłoń z jej uścisku i dotknąłem swojej twarzy. Była cała pomarszczona.
- Spokojnie, spokojnie – pielęgniarka znów złapała mnie za rękę.
„Co się dzieje?!”
Złapałem za respirator i wyrwałem go. Najpierw poczułem się słabo, ale dałem radę wstać. Pielęgniarka asekurowała mnie.
Spojrzałem na okno i zobaczyłem swoje odbicie. Byłem starym mężczyzną, moje serce szalało.
Ludzie zebrali się wokół mnie, próbując mnie uspokoić. Krzyczałem, ale wydałem z siebie tylko cichy jęk.
- Edith – wychrypiałem. – Gdzie jest Edith
Nikt mi nie odpowiedział.
- Edith – powtórzyłem.
- Edith? – odezwała się jedna z pielęgniarek. – Ona od dawna nie żyje.
- Edith... nie żyje? – jęknąłem, siadając.
Pielęgniarka położyła mnie z powrotem na szpitalnym łóżku. Potem podała mi dokument.
- Edith, pana adopcyjna matka, umarła, kiedy pan miał 28 lat – powiedziała.
Poczułem ulgę. Pielęgniarka jeszcze coś mówiła, ale zrozumiałem tylko kilka słów: „śpiączka”, „paranoja”, „sen”. Po czym straciłem przytomność.
Obudziłem się ponownie na zatłoczonej ulicy. Był słoneczny dzień.
Spojrzałem na swoje dłonie. Były mniejsze, gładsze. Nie były pomarszczone – były młodsze.
Miałem na sobie niebieskie jeansy i tenisówki na stopach. Pamiętałem ten strój – miałem go na sobie w wieku piętnastu lat!
Kilka stóp ode mnie stała kobieta z mężczyzną. Obserwowali mnie.
„Pamiętam tych ludzi. Pamiętam ich!”
- Mamo! Tato! – zawołałem. Moją duszę wypełniło szczęście. Moi rodzice! Żywi! Są tu ze mną!
Poczułem gulę w gardle, kiedy walczyłem ze łzami.
- Mamusiu! Tatusiu! – wyszeptałem.
Miałem nogi jak z waty. Płakałem, ale to były łzy radości.
- Jesteście tutaj! Jesteście tutaj ze mną! – mówiłem przez łzy.
Moi rodzice wymienili się zdezorientowanymi spojrzeniami, jakby nie rozumieli dlaczego ich syn histerycznie cieszy się z ich widoku.
- Kocham cię mamo i tato! – próbowałem wstać i podbiec do nich. – Kocham...
Nagle zza zakrętu wyjechała ciężarówka, która dosłownie zmiotła z powierzchni ziemi moich rodziców.
Zamarłem, byłem jak sparaliżowany. Lubie spiesznie biegli w stronę moich rodziców, martwych rodziców.
„Nie. Proszę. Nie. Proszę. Nie znowu.”
Padłem na kolana. Łzy radości ustąpiły miejsca łzom histerycznego żalu. Jęczałem. Krzyczałem. Płakałem.
- Kochanie – usłyszałem głos dochodzący z innego pokoju.
Minęło kilka miesięcy odkąd przyjechałem do sierocińca St. Josephine. Moje życie nic już dla mnie nie znaczyło. Zakonnica uchyliła lekko drzwi i powiedziała:
- Ktoś przyszedł w odwiedziny do ciebie.
Usiadłem na brzegu łóżka i spojrzałem na kobietę, która weszła do mojego pokoju. Miała jasną cerę i intensywnie niebieskie oczy.
- To jest Edith – powiedziała siostra.
Edith się uśmiechnęła.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz