29 lip 2011

Uśmiech

Około trzech tygodni temu wybraliśmy się na kamping w Parku Narodowym Huntsville w Texasie. Znamy się bardzo dobrze, więc często gdzieś razem wyjeżdżaliśmy. Tym razem, chcieliśmy się zapuścić wręcz do serca puszczy. Żyć jedząc złapane ryby, pijąc wodę ze strumienia i takie tam. W samym Texasie byliśmy tylko raz, ale dzikie tereny Arizony, Kolorado czy Nowego Meksyku były nam dobrze znane. Słowem, wiedzieliśmy, czego można oczekiwać po takim miejscu.

Tym razem to ja miałem wybierać cel wyprawy i sam nie wiem czemu, zaproponowałem Hunstsville. Do parku dojechaliśmy naszym samochodem, stanęliśmy na specjalnym parkingu dla podróżnych i ruszyliśmy w pieszą część drogi. Choć ścieżka nie była łatwa, a krajobraz dosyć monotonny, nie nudziło nam się. Jak to w gronie dobrych kumpli bywa, mieliśmy o czym pogadać i z czego się pośmiać.
Ponieważ w lesie szybko zapada zmrok, gdy tylko zaczęło się ściemniać, zatrzymaliśmy się. W pobliżu znaleźliśmy dogodne miejsce na postój, zorganizowaliśmy drewno na ognisko, rozłożyliśmy namiot i wreszcie, zasiedliśmy przy płomieniach. Mieliśmy pewien zwyczaj, zresztą, pewnie nie tylko my. Przez cały rok zbieraliśmy straszne historie, by w noce takie jak ta, podczas jednej z naszych wypraw, opowiadać je przy blasku ognia.

Było już późno, gdy poczuliśmy jakiś wyraźny, mdły zapach. Żaden z nas nie był pewny, co mogło tak śmierdzieć, więc postanowiliśmy to sprawdzić. Mike’owi akurat zachciało się lać, więc odeszliśmy na chwilę od ogniska i poczęliśmy przeszukiwać pobliskie zarośla.
Po chwili z krzaków wybiegł Mike. Spodnie w kroku miał całe mokre, toteż śmialiśmy się, co rusz rzucając jakimś niewybrednym żartem. Dopiero po kilku chwilach ktoś spostrzegł, że biedaczyna jest blady jak ściana i ledwo łapie oddech. Gdy zamilkliśmy, Mike zaczął coś krzyczeć i poprowadził nas za sobą w miejsce, z którego przed chwilą wrócił. Atmosfera zrobiła się poważna i w ciszy ruszyliśmy za nim. Nie mieliśmy pojęcia, o co mu chodzi, ale w oddali słychać było jakby stłumiony płacz. Tylko Mike wziął latarkę, więc pozostało nam jedynie biec za nim przez ten czarny, gęsty las.

Po chwili zwolniliśmy, a światło latarki padło na jakiś budynek. To był stary domek letniskowy, czy coś w tym stylu, zaniedbany i raczej opuszczony. Przynajmniej tak wyglądał, ale to właśnie zza tych ścian dochodził odgłos szlochania. Z wolna podeszliśmy do drzwi frontowych, a serca biły nam coraz mocniej. Mike ostrożnie zastukał i w tym samym momencie płacz nagle ucichł.

Czekaliśmy, słysząc ciężkie, powłóczyste kroki zmierzające w naszym kierunku. Gdy ucichły, rozległ się zgrzyt zasuw i brzdęk zdejmowanych łańcuchów. A potem cisza. Zupełnie nic się nie stało, a sytuacja wydawała się coraz dziwniejsza. Zapukaliśmy jeszcze kilka razy, ale domek wyglądał teraz na naprawdę opuszczoną ruderę, w której nikt nie był od lat. Obeszliśmy go w koło, oczywiście trzymając się razem. Czułem, że sam, bez latarki, od razu zesrałbym się ze strachu. Po chwili zauważyliśmy okno. Alex wziął głęboki oddech i stwierdził, że zajrzy do środka, ale musimy go podsadzić. Podszedłem tam razem z Mikem i podnieśliśmy go. W ciszy obserwowaliśmy jak zdejmuje z szyby pajęczyny i przykłada do niej dłoń, by móc cokolwiek dojrzeć.

To stało się tak nagle. Usłyszeliśmy ciche uderzenie, po czym Alex w jednej chwili krzyknął i odepchnął się od okna. Przewróciliśmy się do tyłu razem z nim. Zaczął się wydzierać i miotać, miał w oczach istny obłęd. Na nic się zdały nasze próby uspokojenia go, gdyż już po paru sekundach biegł w stronę obozu. Musieliśmy biec za nim – była tylko jedna latarka, a żaden z nas nie chciał zostać sam wśród ciemności.
Gdy w końcu dotarliśmy, złapaliśmy go za bary i usadziliśmy na miejscu. Ogień dogorywał, więc dorzuciłem trochę chrustu. Ręce trzęsły mi się i nie wiedziałem, co mam robić. Kręciłem się w kółko, a gdy trochę ochłonąłem, podszedłem wraz z innymi do Alexa. Chcieliśmy wiedzieć, co się stało. Niestety, nie mógł wykrztusić żadnego słowa, sapał tylko ciężko, pustym wzrokiem wpatrując się w ciemność.
Wszyscy byliśmy przerażeni i nawet nie myśleliśmy o śnie. Podtrzymywaliśmy ogień do wschodu słońca. Alex zachowywał się jak obłąkany. Co jakiś czas wstawał, zaczynał krzyczeć i szlochać zupełnie bez powodu. Rano wyglądał jak inna osoba. Siedział tylko i szeptał coś do siebie, z cicha popłakując.

Razem z Mikem postanowiliśmy wrócić się tam i rozejrzeć przy świetle słońca. Znaleźliśmy to miejsce, lecz nic tam nie było. Jedynie smród, który czuliśmy zeszłej nocy, teraz był nie do zniesienia. Odór zgnilizny, obrzydliwa, stęchła śmierć. Wróciliśmy do obozu i to był chyba przełom. Alex rozgryzł sobie wargi i połykał własną krew. John stał za nim i wyglądał tak, jakby miał zaraz umrzeć ze zmęczenia. Myślę, że wszyscy tak wyglądaliśmy, ale nie zdawałem sobie z tego sprawy, póki go nie zobaczyłem. Wtedy, Alex wyszeptał pierwsze zrozumiałe słowa od czasu zeszłej nocy: „Musimy się stąd wynosić. Natychmiast”.

Było koło południa, kiedy zaczęliśmy się pakować, Zrządzeniem losu, niebo zasnuły ciemne, ciężkie chmury, a po chwili zaczęło lać jak z cebra. Alex znów wpadł w panikę. Chwycił jakiś pręt i kazał nam się wynosić, w przeciwnym razie, sam nas stąd wyrzuci. Mike wdał się z nim w kłótnię, po czym zaczęli się bić, Na szczęście, udało się to jakoś załagodzić. Skończyliśmy się pakować i ruszyliśmy na parking wczorajszym szlakiem.

Niestety, los zadrwił z nas po raz kolejny. Przez przełęcz, którą tu przyszliśmy, płynęła teraz wściekła rzeka, niosąca kamienie, błoto i gałęzie. Nurt był zbyt silny, by można było ją przekroczyć. Alex znów wpadł w szał, klął i wydzierał się, że gdybyśmy się nie pakowali tak długo, zdążylibyśmy przed zalaniem drogi. Na szczęście znowu udało nam się go uspokoić, a co więcej, powiedział nam wreszcie, co stało się zeszłej nocy.

Twierdził, że gdy tylko przyłożył twarz do szyby, coś po drugiej stronie okna zrobiło dokładnie to samo. Blada twarz o czarnych oczach i wielkich, ciemnych ustach, uśmiechała się szeroko w jakiś przerażający sposób, a od głowy Alexa dzieliło ją tylko cienkie, zakurzone szkło.
Mike, wciąż wściekły, zaczął się kłócić. Nie dopuszczał do siebie wersji wydarzeń, o której mówił nam Alex. Nie pozostało już nic innego, jak tylko iść wzdłuż potoku w poszukiwaniu brodu.

Widzieliśmy masę zabawek niesionych przez tą brązową, mulistą wodę. Wiele starych, dziecięcych lalek o dużych oczach i okrągłych twarzach. To nie były jednak śmieci wypłukane gdzieś z lasu, po prostu… tych lalek było zbyt dużo. Mike wyłowił jedną i dobrze się jej przyglądnęliśmy. Miała wbudowany mechanizm głosowy, jak to wiele lalek. Mówiła coś, czego nie mogliśmy zrozumieć. Bełkotała, to śmiała się na przemian. Pomyśleliśmy, że to przez wodę albo po prostu baterie siadają. Wyrzuciliśmy ją i poszliśmy dalej.

Słońce zbliżało się ku horyzontowi, a Alex znowu dziwnie się zachowywał. Mamrotał coś i oddychał ciężko, tak jak wcześniej. Wtedy wszyscy zaczęliśmy widzieć jakieś cienie pomiędzy drzewami, na które mówiliśmy BS. Były ledwo widoczne, jednak nie dawały nam spokoju i przynosiły uczucie strachu, czy niepewności, coś w tym rodzaju. Byliśmy zajęci obserwowaniem BS, kiedy nagle, przed nami, pojawiła się ta stara chata. Nie wiedzieliśmy, co o tym myśleć, jedynie Mike ruszył naprzód, mówiąc:
„To jakieś bzdury, wchodzę tam”.
Alex rzucił się na niego, by go powstrzymać. Wszyscy chcieliśmy go powstrzymać. Mike jednak, odtrącił nas od siebie i wrzasnął, byśmy się od niego odpierdolili. Niech każdy robi, co chce, przecież to bzdury…

Wtedy, wszystkie te lalki z potoku zaczęły płakać, bełkotać, próbowały nawet nucić jakąś przerażającą melodię. W powietrzu znów czuliśmy ten ohydny zapach zgnilizny. Nawet Mike’owi zmiękły nogi, więc szybko obeszliśmy dom i w pośpiechu szukaliśmy brodu lub czegokolwiek, co pozwoli nam się stąd wydostać. Gdy wreszcie dotarliśmy na parking, księżyc świecił słabo zza chmur. Wsiedliśmy do samochodu i natychmiast ruszyliśmy. Chcieliśmy wjechać na drogę nr 45 do Houston, jednak trwały prace remontowe. Był objazd, niestety, szutrowa droga prowadziła wprost w ciemny las.

Niespodziewanie, do naszego samochodu podeszłą mała dziewczynka. Powoli zbliżyła się do drzwi pasażera, patrząc na nas błagalnym wzrokiem. Wyglądała na zagubioną i nieco poobijaną, więc myśleliśmy, że oddaliła się od jakiegoś obozu, a przez noc i ulewę nie wiedziała jak wrócić. Jedynie Alex nie stracił głowy albo stracił ją już wczoraj i zamknął szybko drzwi. Dziewczynka przyłożyła twarz do szyby i zaczęła uśmiechać się jak klaun, szeroko, w ten przerażający, zupełnie nie zabawny sposób. Myślałem, że serce wybije mi żebra. Alex szlochał i panicznie wrzeszczał, a ja nadepnąłem pedał i ruszyłem w szalonym tempie przez tą wyboistą drogę. Udało nam się dotrzeć do 45 i jechaliśmy nią aż do mojego mieszkania. Tam, gdy żaden z nas nie wiedział, co powiedzieć, rozdzieliliśmy się.

Mike napisał mi jakiś czas później, że chce tam wrócić. Próbowałem go przekonać, żeby tego nie robił, ale on uparcie twierdził, że to tylko nasze umysły spłatały nam figla. Myślę, że chciał sam sobie coś udowodnić, może, że jest odważny, nie wiem. Ja wszędzie czuję ten odór. Nie ruszam się w ogóle z domu, wszyscy wokół mnie zachowują się dziwnie. Ludzie, których znam od bardzo dawna i zupełnie przypadkowe osoby, wszyscy patrzą na mnie inaczej. Tylko siedzę i nie otwieram drzwi, nikomu. Nawet mój własny ojciec, do którego przyszedłem ostatnio na obiad, nie zachowywał się normalnie. Gdy spytałem, co jest grane, nie odpowiedział nic, tylko powoli spuścił głowę.

Wychodziłem już do domu i tylko odwróciłem się, by pomachać. Oczy mojego ojca były całe czarne a twarz miał wykrzywioną przez jakiś agonalny grymas. Chciałem do niego podbiec, lecz zatrzasnął drzwi. Usłyszałem tylko zgrzyt zasuw i jego kroki. Pukałem, a potem waliłem w drzwi, ale nic to nie dawało, więc zadzwoniłem do niego. Telefon miał wyłączony, więc spróbowałem połączyć się z policją. Gdy dyspozytor odebrał i zadał kilka pytań, w słuchawce zacząłem słyszeć szmery, potem czyjś bełkot i cichy, przerażający chichot.

Mike jakby kompletnie się rozpłynął. Nie było nawet dowodu na to, że kiedykolwiek żył. Próbowałem skontaktować się z Alexem, jednak jego rodzina traktowa mnie jak jakiegoś akwizytora. Twierdzili, że nie znają kogoś takiego i żebym tu więcej nie przychodził I pomyśleć, że mówiła to jego własna matka.
Mieszkanie Johna stało zupełnie puste.

Pewnego razu ktoś zapukał do mych drzwi. Chciałem spojrzeć przez wizjer i gdy zbliżyłem do niego oko, ujrzałem straszną, białą twarz, z tym przerażającym, obłąkanym uśmiechem, dosłownie na pół twarzy.
Wtedy spróbowałem znów zadzwonić na policję. Dyspozytor pytał:
„Czy jest pan pod wpływem jakichś środków odurzających? Odpowiedziałem: „Nie”. „Czy planuje pan w najbliższym czasie wrócić do domu?”, „Co proszę?”, „Wrócić do domu”, powtórzył i połączenie się zerwało.
Do skrzynki pocztowej listonosz co rusz wrzuca mi kawałki lalek. Gdy próbuję do kogoś zadzwonić, jedyne, co słyszę w słuchawce to jakaś przerażająca melodia, chichot, czasami rozdzierający krzyk. Mój telewizor nie działa, ale gdy wychodzę do toalety, słyszę, jak idzie w nim teleturniej, chyba na cały regulator. Wydaje mi się, że wariuję.

Ludzie, którzy żyją w mieszkaniach obok, również przeraźliwie krzyczą, tupią w podłogę, a czasami słyszę, jak coś ciężkiego upada na ziemię. U moich sąsiadów z prawej strony słychać płacz dziecka, przeraźliwy, jakby nie jadło od bardzo dawna. Brzmi podobnie do głosu lalek, którym padają baterię. Raz zadzwonił do mnie Alex, ale mówił w języku, którego nie potrafię zrozumieć ani nawet powtórzyć. Na skrzynkę mailową przychodziły mi dziwaczne wiadomości, a w załącznikach znajdowały się małe, czarne obrazki. Słyszę pukanie do drzwi, czasami zgrzyt zasuw. Wtedy doskakuje do nich by sprawdzić, czy aby na pewno są zamknięte.

Teraz, nie pozostało mi już nic, tylko usiąść i płakać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz