16 paź 2011

Nekropotencjał

Ten dziennik został znaleziony na poddaszu opuszczonego domu w roku 2007, tuż obok aktu zgonu ostatniego domniemanego właściciela.

 I.

 Moje życie jest tak doskonałe, że to wręcz przerażające. Widzę uśmiech na twarzy żony i współpracowników, słyszę szefa chwalącego moją pracę a pastor wyciąga mnie przed chór i stawia jako przykład dla całego zgromadzenia.

 A jednak nie wiedzą nic o moich pragnieniach. Gdyby ksiądz wiedział, w co ja się pakuję, skazałby mnie na wieczne męki w piekle.

 Kiedy moje życie było trudniejsze czułem, że żyję. Każdy dzień, kiedy otwierałem oczy jako szczęsliwa głowa rodziny, czułem, że mimo iż szedłem krok niżej w krainę wieku, zmarszczek i postępującego niszczenia mojego ciała, to większość by mi zazdrosciła.

 Kiedy mijam się z ludźmi na ulicy to wiem, że niektórzy z nich zazdroszczą mojego życia, a ja przecież oddałbym wszystko, aby przez choć jeden dzień móc być jednym z nich.

 Chcę INTENSYWNOSCI.

 Łatwe życie otępia umysł.

 II.

 Rutyna, rutyna, rutyna. Każdy dzień jest dokładnie taki jak poprzedni. To, nad czym mam kontrolę, to ledwie drobne szczegóły. Mogę zamówić szynkę z serem zamiast indyka na lunch, czy też mogę podrapać psa w lewe ucho, a nie w prawe. Coors Light, Michelob Ultra, Budweiser Select, Sam Adams Summer Ale. To bez znaczenia, czy zerżnę moją żonę od tyłu, czy spuszczę się jej na twarzy, czy też połknie.

 Picie to picie. Cipka to cipka.

 Wszystko jest zawsze takie same. Wkrótcę spróbuję coś z tym zrobić.

 Już dosyć czekania.

 III.

 To już ostatni tydzień, kiedy będę uwięziony w tej pułapce rutyny. Już uporządkowałem swoje wszystkie sprawy. Napisałem wiadomosć do rodziny oraz zadbałem o wszystko i o wszystkich.

 Na wszelki wypadek potraktowałem ten poranek jak każdy inny.

 Obudziłem się punktualnie o piątej trzydzieści, ponieważ ponieważ poszczególne części mojego ciała potrzebują innego czasu na pobudkę, a biodro zaczyna boleć około piątej trzydzieści cztery. Dla zaoszczędzenia czasu łykam płyn do płukania ust po drodze do toalety a następnie spędzam trzy minuty płucząc usta, jednoczesnie starając się odlać. Od kiedy skończyłem pięćdziesiątkę, muszę się podpierać ręką ściany - stanie prosto podczas szczania jest po prostu poza moimi możliwościami.

 Moja trzecia, młoda żona Margerie potrafi przyzwoicie przyrządzić jedynie jajka i cokolwiek innego jest wykluczone, jeżeli nie wyjdziemy gdzieś na sniadanie. Bekon jest podgrzewany w mikrofali przez dwie minuty i trzydzieści sekund i pomimo, że formę ma niezgorszą, nie przeżyłaby z gotowania. Każde śniadanie mija jej na wyjaśnianiu mi, że moje dzieci z poprzednich małżeństw są niewdzięczne i powinienem je wykreslić z testamentu, podczas gdy ja przeżuwam gąbczasty bekon, popjając kawą smakującą jak olej napędowy.

 O siódmej trzydzieści, kiedy już się załatwiłem, ogoliłem i wziąłem prysznic, jadę dwadzieścia minut moim nudnym Saabem pracować jako ekonomista. Te dwadzieścia minut to moje okno na świat. Nie ma korków, poranny program w radiu jest czasem nawet zabawny, no i biorę moją pierwszą dawkę diazepamu jak tylko wjadę na Nutwood Street.

 Owszem, moje życie nieraz dawało mi w kość, ale było wtedy niemal poetycko piękne. Tęsknię do bycia biedakiem, do życia od wypłaty do wypłaty oraz do tej niepewności, co jutro wrzucę do garnka. Tęsknie do mojego pierwszego małżeństwa, kiedy to wszystko było nowe, włącznie z niektórymi pozycjami, których teraz już nie dałbym rady wykonać, bo moje sztuczne biodro zabiłoby mnie za samą próbę. Tęsknię do mojego Odlsmobile'u 442 z 1970 roku, mogącego przejechać 6 mil na jednym galonie. Silnik miał potężnego kopa i potrzebował nawet dwunastu sekund na rozruch. Miało się wrażenie, że choćby chwilową utratę kontroli nad nim można było przypłacić życiem.

 Wtedy byłem młody. To wszystko przyszło wraz z wiekiem.

 Wszyscy starzy ludzie odchodzą w ten sam sposób. Atak serca, tętniak, rak...

 Ja chcę być inny.

 Wciąż czasami siadam na gzymsie, ale to już mi nie służy.

 Wkrótce będę musiał rzucić to wszystko, i zacząć używać mojej własnej, wolnej woli.

 IV.

 Użyłem go. Nosiłem go w kieszeni kurtki, a teraz czuję jego zimno przez koszulkę.

 Na wypadek, gdybym stracił rozum, pozwólcie, że opiszę swój zwykły dzień w pracy, ale zrobię to bardziej dla siebie niż dla was. Jestem zastępcą strasznej baby imieniem Jana. To ona prowadzi ten interes i jako jedyna jest tutaj już od pięciu lat. Do firmy wprowadził ją jej ojciec - mój stary partner od interesów. Wkrótce potem wszyscy już ją wspierali, ja miałem już tylko jakąś żałosną namiastkę autorytetu, kiedy ona przejęła tu kontrolę.

 Zwykle przemycam moją drugą dawkę diazepamu na poranne spotkanie, dzięki czemu jestem milszy i weselszy niż wszyscy inni. Tak jak i inni uważam na to, co Jana mówi i sprawiam, że jej pomysły wydają się brzmieć dobrze. Kiedy robimy sobie przerwę na lunch, udaję się w jedno z pięciu miejsc.

 Nie idę nigdzie, gdzie zapłacę więcej niż osiem dolców. Zarobiłem sto szesćdziesiąt dwa tysiące dolarów w zeszłym roku, ale Margerie nie da mi spokoju, jeżeli zjem cos wykwintnego bez niej. Mimo wszystko, jest dobrą żoną. Mój wybór jest więc zawsze ograniczony pomiędzy knajpą typu "dwa w jednym" Taco Bell Pizza Hut, Wendy, McDonald albo China Spring. Najlepszy lokal jest zamykany przed trzecią, trzy dzielnice dalej i mam okazję zjesć tam tylko raz w tygodniu, kiedy szybciej kończymy spotkania. Zawsze muszą z powrotem wyciągać mięso, patrząc na mnie z odrazą, kiedy ja się ładuje do lokalu o drugiej pięćdziesiąt osiem. Dzięki uprzejmości Jana'y nie ma sensu mówić, ile zjadłem pastrani czy innych kanapek.

 Kiedy wracam z lunchu, Jana'y jak zwykle nie ma, a ja spędzam kolejne trzy godziny na chodzeniu po biurze i powtarzaniu pracownikom, jacy to oni dobrzy są w tym, co robią. Rzecz w tym, że niektórzy z nich rzeczywiscie SĄ dobrzy i wiedzą, że zasługują na podwyżkę. Muszę im wtedy opowiadać, że potrzebuję, by wycisnęli z siebie więcej, bo Jana jest zbyt wielką suką, by podwyższyć ich pensje. Zawsze odkłada dodatkową gotówkę na botoks i na najnowszą Corvettę.

 Niezależnie od tego, jak dobrze mi minął dzień, zawsze kończy się sfustrowaniem. Mieszkam ledwie osiemnaście mil od biura, ale w korkach o piątej trzydzieści na dojechanie do domu potrzebuję dziewiętnastu minut.

 Najlepszy dzień w pracy, jaki kiedykolwiek miałem był ostatnim dniem dla jednej ze stażystek, Sally. To było około dziesięć lat temu, ale wciąż dobrze pamiętam, jak zdjęła mi spodnie, wyciągnęła wacka, wciągnęła ułożoną na nim scieżkę kokainy, a następnie obciągnęła mi go do sucha.

 Tamtego dnia dojazd do domu zajął mi dwie godziny, bo akurat wtedy jakis debil musiał zrobić sobie przejażdżkę traktorem. Dzień zawsze musi się źle skończyć, nawet kiedy Sally czeka, by zrobić Ci dobrze.

 Mam nadzieję, że jeżeli cos się nie uda, to moja żona nie znajdzie tego pamiętnika. Nigdy nie chciałem jej zranić - chciałem po prostu poczuć trochę intensywnosci. Ta pieprzona rzeccz w moim portfelu jest tak zimna, że ten fragment skóry, który dotyka go przez koszulę, jest już czerwony. Chyba będę dzisiaj spał z tym pod poduszką.

 Mam już dosyć normalności.

 Kiedy rano się obudzę, otworzę to.

 V.

 Przez dość długi czas był to gładki kamień, trochę jak te, którymi rzuca się w samochód Jana'y. Był taki odkąd miałem dziesięć lat.

 Kiedy byłem mały, w tym mieście było niewiele więcej ponad kościół, stację benzynową i knajpę. Jak w każdy normalny niedzielny poranek, zabrałem mojego Schwinna do serwisu.

 On przyszedł do kościoła tuż po modlitwie i wiedziałem, że większość metodystów pomyślała, że jest on po prostu włóczęgą, wędrującym od miasta do miasta, mającym jedynie kilka łyków Whiskey w piersiówce. Ale on nie był.

 Tego dnia akurat mój rower nie był w serwisie i nie miałem zbyt wiele do roboty, więc dałem mu się namówić na przechadzkę po cmentarzu. Wszyscy mnie ostrzegali, żebym nie rozmawiał z nieznajomymi, ale on był inny niż ktokolwiek, kogo dotąd spotkałem. Wyglądał, jakby miał ponad sto lat i nie miał zbyt wiele do powiedzenia, ale jedno utknęło mi w pamięci na kolejnych siedemdziesiąt jeden lat.

 "Masz krew, możesz tego użyć, chłopcze. Mi już nic nie zostało. Teraz jest kolej na kogoś innego" powiedział mi swoimi zeschniętymi, spękanymi ustami.

 Z początku nie interesowałem się jego prezentem. Ot, jakiś stary koleś machający przede mną kamieniem i opowiadającym o jakiejś zapomnianej sztuce zwanej "nekromancją". Powiedziałem mu, że nie interesuje mnie nic, co by nie służyło chwale Pana. Tak, miałem wtedy wyprany mózg.

 Żeby skłonić mnie do wzięcia kamienia, wykorzystał go na moim rowerze. Od teraz jesteś trzecią osobą, która o tym wie.

 Patrzyłem jak stara, pordzewiała konstrukcja przechandlowana od jednego biednego dzieciaka ze złomowiska do drugiego zmienia się na moich oczach. Kamień świecił zielenią taką, jaką można uzyskać na zaawansowanych technicznie zegarkach czy czymś w tym stylu.

 Problem w tym, że wtedy cyfrowe zegarki nie istniały. Kolorowa telewizja też nie.

 Patrzyłem, jak płaty rdzy odpadają, a wgniecenia w ramie się wyrównują, jakby to nie był metal, a jedwab. W ciągu kilku sekund był jak nowy.

 Wtedy rzekł "Wkrótce będę martwy, chłopcze. Użyj tego na czymś, co oddycha." Wyglądał na chorego, a mnie przeraziła wizja jego śmierci. Włożył mi kamień do kieszeni, a ja uciekłem.

 Wtedy myślałem, że najlepiej jest być szczerym, więc opowiedziałem rodzicom, jak pewien starszy pan na cmentarzu naprawił mi rower za darmo. Zamknęli mnie w domu na trzy mięsiące za kłamstwo. Nigdy nie opowiedziałem im o kamieniu, który trzymałem w bezpiecznej kryjówce. Cały czas chodził mi po głowie, ale przez długi czas go ingorowalem.

 Kiedy miałem piętnaście lat, mój pies Becky, która zawsze lubiła gonić najprzeróżniejsze rzeczy, wpadła pod koła traktora na sąsiedniej farmie. Straciła oko, miała połamane tylne łapy i była bliska śmierci. To było straszne.

 Oczywiście mój ojciec chciał skrócić jej cierpienia za pomocą garści śrutu. Wszyscy mówili, że tak będzie najlepiej - żeby mój ojciec zakończył jej życie teraz, nie skazując jej na długą, bolesną agonię.

 Godzinę przed powrotem ojca z pracy, wziąłem kamień i zawinąłem Becky w koc. Wciąż pamiętam jej płacz przy każdym ruchu, kiedy niosłem jej połamane ciało na cmentarz. Każdy krok był dla niej katorgą.

 Sześć godzin zajęło mi rozgryzienie, jak to działa. Musiałem się skaleczyć i dać mu trochę krwi. Kiedy tylko dotknęła powierzchni, kamień się otworzył i stał się miękki jak gąbka. Im więcej spadało nań kropli, tym bardziej świecił i tym zimniejszy stawał się w mojej dłoni. Od tego zimna straciłem czucie w dłoni - nie czułem nawet sprężynowego noża.

 Wiedziałem, że nie zrobiłem tego tak dobrze jak tamten facet, bo skończywszy, miałem szczeniaka z dwojgiem oczu, ale z dwoma połamanymi łapami. Nie mogłem przynieść szczenięcej Becky do domu bez uniknięcia kłopotliwych pytań, więc oddałem ją Cyganom pałętającym się po ulicy.

 Kiedy tylko wróciłem do domu, ojciec porządnie złoił mi skórę, jednak, na szczęście, był typem czlowieka, który uderzy w zamian za niezadawanie pytań. Powiedział, że sprawa zamknięta, i byłem mu za to wdzięczny.

 Kiedy tylko dałem kamieniowi krew, poczułem się starszy o kilka lat i widziałem tego oznaki. Wystrzeliłem w górę na sześć stóp i trzy cale, owłosiałem i zacząłem częściej spoglądać na dziewczyny. Nie jestem pewien, ale zwrócenie Becky życia kosztowało mnie większość dorastania. Przeszedłem przez szkołę średnią jako dwudziestojednolatek, zachowujący się jak nastolatek. Akt urodzenia mówił co innego, lecz byłem starszy niż wszyscy wokół mnie.

 Nie chcę współczucia. Chcę po prostu, byście zrozumieli moje życie. Moja przeszłość jest interesująca. Teraźniejszość? Już nie tak bardzo. Jeśli nie wytłumaczę tego do końca to za to, co zrobię uznacie mnie za potwora. Z tego wszystkiego, przyszłość jest najbardziej obiecująca.

 Możecie mi przypisać, co chcecie. Jedyne, co jestem winien światu to wyjaśnienie "dlaczego".

 Nie chcę współczucia ani zrozumienia; chcę jedynie, byście zrozumieli.

 VI.

 Zawsze przypuszczałem, że moja krew nie zadziała, jeżeli celem kamienia będę ja sam. To gorsze, niż mógłbym sobie wyobrazić.

 To ostatnia część mojej codziennnej rutyny. Wiem, że nie interesuje to Was, że macie już serdecznie dość mojego narzekania o tym, jakie to życie potrafi być beznadziejne. Potrzebuję tego jednak i jeśli chcecie, możecie przeskoczyć na koniec tego rozdziału, ale spisanie tego naprawdę mi pomoże. Czuję się staro i muszę to sobie jakoś uporządkować.

 Margerie spotykam jak tylko wtoczę się na mój podjazd przy Nutwood Street i otworzę garaż. Mówi mi, że cokolwiek zostawiła w piekarniku, to jest dla mnie. To taka gra, proste, przyziemne niespodzianki. Dziś jest to pieczeń.

 Zanim otworzę drzwi prowadzące z garażu do kuchni, muszę dać trochę kasy mojej ukochanej żonie. Najbardziej lubi Ulyssesa S. Granta i Benjamina Franklina, ale dziś będzie musiał jej przypasować Roosevelt.

 Po dziś dzień nie mam pojęcia dokad moja żona zabiera te pieniądze ani co z nimi robi. Nigdy nie pytałem i nigdy nie zapytam. Pewnie dlatego jestem już w trzecim związku, ale intensywność, jakiej pragnę, nie pochodzi od kłótni o intercyzę czy wzajemnych oskarżeń o zdradę. Ona pokazuje mi bilety filmowe i daje lepsze recenzje niż Ebert i Roeper. Już nawet polubiłem te jej opowieści.

 Kiedy już moja żona odbierze pieniądze i wyjdzie, spędzam krótką chwilę przy kuchennym stole. Zazwyczaj staram się jeść tak szybko jak to możliwe i rzadko kiedy zdarza mi się zjesć trochę ponad połowę. Przeważnie tylko czekam, aż skończę jeść i wezmę kieliszek wina oraz poobiednią dawkę diazepamu.

 Po skończeniu obiadu razem z moim nowym pupilem, Sashą, oglądam odcinki Jeopardy na DVR. Nauczyłem ją, żeby szczekała jak tylko zaczyna się Daily Double. Zwykle zasypiam przy ostatnim odcinku, ale czasem wytrzymuję wystarczająco długo, by obejrzeć jakieś porno na Skinemaksie. Dosć często zasypiam z wackiem w ręku i wtedy Margerie budzi mnie i zaprowadza na górę na wieczorne igraszki.

 Myslicie pewnie, że ta nocna rutyna nie jest aż taka zła, ale po tylu latach to robi się bezsensowne. Możecie zastąpić Margerie moją pierwszą lub drugą żoną, zmienić dom czy podstawić nowy samochód na podjazd, ale ta rutyna nigdy się nie zmieni bez żadnej drastycznej, radykalnej zmiany.

 Dzis wieczorem, kiedy, przy szczodrej pomocy Heinza 57, wmusiłem w siebie połowę jej przesuszonej pieczeni, zdecydowałem zostawić resztę na podłodze, dla psa, nim zamknę dom. Wziąłem ten pamiętnik, wsiadłem do Saaba i odpaliłem silnik. Rzadko kedy wyjeżdżam samochodem po zmroku, rzadko więc mam okazję oglądać światła na desce rozdzielczej.

 Jazda po pustej drodze przy gasnącym świetle rozbuzda we mnie na nowo poczucie zagrożenia i podniecenia. Nikt nie wie, gdzie jestem.

 Moim pierwszym celem jest biblioteka w moim klubie country, której nie odwiedzałem już od trzech lat. Drugim celem jest alejka na rogu Norfolk i Phelps, gdzie tory kolejowe oddzielają bogate dzielnice od biednych. Tam z pewnoscią znajdę jakąś zdesperowaną duszę, tak mi teraz potrzebną.

 Przeczytałem, wybadałem i bawiłem się kamieniem wystarczająco długo. Powinienem wiedzieć, że nie można użyć swojej krwi by uczynić się młodszym. To tak, jakby przeniesć pieniądze z portfela na konto w banku a następnie powiedzieć, że ma się ich więcej, co jednak niczego nie zmienia. No, chyba że zrobisz to wystarczającą ilosć razy, wtedy bank się na Ciebe wkurzy.

 Ten kamień nie stanie już się na powrót twardy. Leży teraz szeroko otwarty w mojej kieszeni jakby oczekując tego, co ma się stać.

 Potrzebuję krwi kogoś innego, by wyzwolić jego prawdziwie magiczny potencjał.

 VII.

 Ona wyglądała na wystarczająco słabą. Nigdy bym nie przypuszczał, że miała przy sobie rewolwer.

 Walka była krótka i ekscytująca. Nie zacząłem od jakiejs historyjki czy innego podstępu. Powiedziałem jej po prostu, że wygląda na głodną i czy nie zechciałaby pójsć ze mną na obiad do Kuchni Cajun, całkiem niedaleko stąd.

 Zamówiła krewetki z czerwoną fasolą i ryżem i jak tylko je dostała, to zaczęła jeść z zapałem godnym pozazdroszczenia; ja nigdy nie musiałem cierpieć prawdziwego głodu. Zapłaciłem i wyszlismy na spacer po okolicy.

 Wyciągneła rewolwer z kieszeni jak tylko dźgnąłem ją nożem wykradzionym z restauracji. Czekałem na przejazd pociągu i dzięki Bogu, że to zrobiłem, bo inaczej ktoś z pewnoscią ustyszałby wystrzał.

 Kiedy nacisnęła spust, jej oczy rozszerzyły się, ale wstrząs spowodowanym przebiciem przez nóż przezwyciężył jej poczucie głębi, czasu i percepcji. Nie miała czasu by wycelować, i sama się postrzeliłą w brzuch, nawet mi to wszystko ułatwiając.

 Próbowałem nasączyć kamień jej krwią, ale to było za mało. Wykorzystałem stare słoiki, żeby zebrać jej jak najwięcej i przenieść w torbie. Kiedy dotarłem do domu, poszedłem prosto na strych i dałem mu wszystko za jednym razem. Margerie jeszcze nie wróciła.

 Byłem w stanie zdobyć duże fragmenty Monachijskiego Przewodnika po Magii Demonów, pomimo dziwnych spojrzeń bibliotekarek i jej pomówień na temat moich chorych zainteresowań.

 Nauczyłem się wiele na temat mocy okręgów i ryzyka płynącego z używania kamienia poza nimi. Dowiedziałem się o ogniu i popiele oraz o ofierze, wymaganej do ukończenia prawdziwego, nekromanckiego rytuału. Moją ofiarą był dziś kot sąsiada - żeby być dokładnym, jego organy.

 Powiedz dobranoc, rutyno. Już nic nie będzie takie samo. Czy wiecie, jakie to uczucie, stać ramię w ramię z duchami wieczności?

 Z każdą kolejną kroplą, widzę życie pochłaniane przez kamień. Mogę tylko zgadywać, kto był ofiarą starca posiadającego kamień przede mną, czy też ile ich było łącznie. Tamta bezdomna była ostatnia, jej żołądek jest wciąż dziurawy. Zaciskając zęby, próbowała mnie zranić niczym demon, ale bariera okręgu chroniła mnie przed tym.

 Zamierzam żyć wiecznie i potrzebuję towarzystwa, a Margerie nie będzie tu pasować. Ona jest beznadziejną kucharką. Boże, już sama mysl o jedzeniu jej jajek przez wiecznosć sprawia, że mam ochotę wziąć pierwszego z brzegu szczura i dać mu nowe życie kosztem mojego. Wykorzystalem krew bezdomnej kobiety aby odmłodzić mojego psa. Sasha wpierw wyła, ale jak tylko znalazła się wewnątrz okręgu i kamień objął ją ochroną, zdawała się cieszyć.

 Nawet zwierzęta mają pragnienie życia wiecznego.

 Wciąż nie wiem, czyją duszę wykorzystam, aby samemu być znowu młodym. Chodzi mi po głowie kilka nazwisk - wybór jednego z nich nie jest szczególnym wyzwaniem.

 Rytuał trwał do wczesnych godzin porannych, a Margerie uszanowała moją prywatność na poddaszu. Ilu włascicieli ten kamień miał?

 Wątpię, żebym kiedykolwiek poznał odpowiedź na to pytanie.

 VIII.

 Sasha skakała na ściany kiedy przyszedłem, a kiedy zamknąłem drzwi od sypialni, żeby się kochać z Margerie, uderzała w nie łapami, Nie robiła tego od pięciu lat.

 Termin jaki ukułem dla podkreslenia specyfiki i potęgi tych rytuałów to "nekropotencjał". Ofiara, otoczenie, pora nocy - te wszystkie czynniki determinują stopień sukcesu.

 To są szczegóły, które mogą czynić różnicę pomiędzy zmianą Twojego ciała w eteryczne medium łączące się z umarłymi, a wymazaniem całych dekad z Twojego życia. Linia po której chodzę jest bardzo cienka. Mam szczęście, że nie uwolniłem niczego przypadkiem, kiedy byłem młodszy. Okazało się, że Sasha jest w połowie dobrą, a w połowie złą istotą, ale przynajmniej nie jest człowiekiem. Byłaby, gdyby okazała się niebezpieczna.

 Wszystkie duchy służą teraz mi.

 Zdałem sobie sprawę, że ta potęgą czyni mnie chciwym i nie wstydzę się powiedzieć, że to wspaniałe uczucie. Nie zamieniłbym tego na nic innego.

 Nie będę szukał na nikim zemsty za skazanie mnie na życie w całkowitej przeciętnosci. Zamiast tego, wykorzystam ich życia jako przeprosiny. Staną się częscią czegos wielkiego. Nie zdają sobie sprawy, czym się staną ani jak nieszczęśliwą uczynią resztę ludzkosci, ale ja wiem.

 Mam obowiązek odnalezienia dla nich odpowiedniego przeznaczenia.

 Stawałem z umarłymi twarzą w twarz, chroniąc moją duszę przed pochłonięciem zaledwie kredową linią na podłodze. Ich przeginłe twarze śmieją się do mnie złosliwie, kiedy przelewam krew kolejnych obiektów na kamień.

 Nazywam ich "obiektami", a nie "ofiarami", ponieważ staną się częścią królestwa umarłych, kiedy będą miał dostęp do mojego cenionego artefaktu. To jest poza wszystkim, o czym mogli marzyć, ponieważ wybierałem ich własnie ze względu na ich żałosne życia.

 Od tej pory, nie jestem już przeciętnym cżłowiekiem. Jestem nekromantą.

 IX.

 Nie moglismy z Sashą zasnąć tej nocy, więc wybralismy się na spacer.

 Pomagała mi ścigać po torach kolejowych kolejnego bezdomnego. Coś mi mówi, że to już nie jest Sasha. Cokolwiek kryje się za tymi bursztynowymi oczami, jest ze mną już od dłuższego czasu. Ona lepiej się do tego nadaje.

 Wymyśliłem improwizowany rytuał w lesie, gdzie wykorzystałem większość krwi jakiegoś menela. Tuż przed wschodem słońca, oddałem kamieniowi resztki tego, co zebrałem. Wróciłem w porę, żeby się odlać o piątej trzydzieści i wiesz co?

 Teraz mogę lać na stojąco i przy okazji wyrzuciłem diazepam. Wkrótce będę już bliski celu.

 X.

 Zrobiłem sobie swoje własne jajka na bekonie i powiedziałem Margerie, ze nigdy dobrze nie gotowała. Powiedziałem jej także, że przepisuję cały swój majątek na miejscowy dom pogrzebowy i na cmentarz. To nawet pasuje. Właściciel i ja obracamy się w podobnych kręgach.

 Kiedy przyszedłem do pracy, wyszedłem ze spotkania i powiedziałem Jana'ie, że nienawidzę jej jeszcze bardziej niż jej starego. Resztę czasu spędziłem na wypisywaniu czeków do ludzi, którzy nigdy nie dostali świątecznej premii, mimo iż dla firmy robili więcej niż Jana. Ludzie mówili mi, że dobrze wyglądam - nawet o dziesięć lat młodziej.

 Czekałęm na parkingu aż wyjdzie, po czym jechałem za nią do jej mieszkania na drugim końcu miasta. Nawet się nie zdziwiłem, kiedy zobaczyłem, jak wychyla butelkę Early Timesa jak tylko weszła do salonu.

 Jana już nie będzie miała problemów z piciem, a gdybym chciał ocenić lata, które mi dała, to byłoby to coś około trzydziestu lat.

 Czekałem tylko, aż zaśnie i mysląc sobie jako o poetyckim wojowniku, wbiłem nóż pomiędzy jej trzecie i czwarte żebro. Pościel bardzo się przydała, nasączając się krwią. Byłem gotów wpisać ją w okrąg.

 Powinienem więcej ludzi wykrwawiać w łóżkach. Czuję się teraz jak nastolatek.

 XI.

 To były wszystkie zmiany. Może siedząc na moim strychu jesteś pierwszą osobą będącą swiadkiem tego epokowego odkrycia. Nie mogę dać Ci żadnego innego nazwiska z mojej listy ani zdradzić swoich planów na przyszłość. Jestem pewien, że zrozumiesz. Nie mogę pozwolić, by ktoś wtrącał się w moje sprawy, nawet gdy mam po swojej stronie całą potęgę podziemia.

 Jesli jestes typem detektywa i masz jakieś poczucie dobra i zła, to już sobie wyobrażam, jak idziesz w stronę drzwi, żeby skontaktować się z władzami.

 A może sam jesteś władzą. To miejsce jest opuszczone ot tak dawna, że ktos w końcu musiał to zauważyć. W tym przypadku - powodzenia. Nigdy nie ujrzysz mojej starej twarzy, tak odmiennej od obecnej, młodej. Zaniesiesz ten stary pamiętnik w jakąś dziurę i umiescisz to w aktach, gdzie będzie leżał przez kolejnych dwadzieścia lat?

 Czy też... Jest to szansa na zmianę Twojej własnej rutyny?

 Rozejrzyj się. Zostawiłem kamień w koszu w rogu strychu. Żeby mieć jakąkolwiek szansę na pościg za mną, będziesz musiał odrzucić moralnosć.

 Czy będziesz dysponował magią wystarczająco potężną, by mnie znaleźć? Jak bardzo chcesz krwawić?

 Będziesz krwawił dla sprawiedliwosci, czy też aby stać się martwym, jak ja?

 Przeprowadź badania. Bez wystarczającego nekropotencjału będziesz niczym, kiedy w końcu się zmierzymy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz