24 lis 2011

Szaleniec z Ravenhood

- Też cię kocham, Kate, dobranoc.
 Odłożył telefon na biurko i złożył głowę do snu. „Jutro czeka mnie piękny dzień”, pomyślał, marząc o spotkaniu z jego narzeczoną.
 Jacob był młodym mężczyznom pracującym na budowie żeby dorobić do swojej marnej pensji kuriera. Zawsze marzył o tym, by być głową rodziny, ożenić się, spłodzić syna, zbudować dom i posadzić drzewo, jak to w powiedzonkach. W końcu trafił na tę „jedyną”. Kate Mathersoft, córka miejscowego grabarza, piękna długowłosa dziewczyna o niesamowicie zielonych oczach zakochała się w nim, szarym Jacobie. Doskonale pamiętał dzień, w którym się spotkali. Ona siedziała na ganku swojego domu zapłakana, z rozmazanym makijażem na całej twarzy. W tym czasie akurat on rozwoził gazety w tym rejonie, a ze względu na swoją wrażliwość nie mógł opuścić niewiasty w potrzebie.

 ***
 - Przepraszam panią, czy coś się stało? – zapytał zatroskany
 Blondynka podniosła na niego swoje zapłakane oczy
 - Oh, nie, ja tylko… - zawahała się – Przeżywam.
 - Co przeżywasz? – pokierował się tym razem czystą ciekawością – Może będę mógł jakoś pomóc. Wybacz, nie przedstawiłem się, jestem Jacob Countkie.
 - Kate Mathersoft – odpowiedziała uśmiechając się lekko kącikiem ust – Ja… Mój ojciec jest po prostu szalony.
 W tym momencie przeszedł ją dreszcz strachu i rozpaczy i ponownie się rozpłakała. Mężczyzna nie popędzał jej jednak, czekał aż sama zacznie ponownie mówić.
 - On jest grabarzem, generalnie zajmuje się zwłokami. Wiesz, ubiera, czyści, przygotowuje do pogrzebu, kopie groby i takie tam. Niby zwykła praca, prawda?
 - Ktoś to musi robić – przyznał Jacob.
 - Taaak – powiedziała z przekąsem – Ale jego fascynacja nie jest normalna.
 Widząc pytający wyraz twarzy kuriera kontynuowała.
 - Mój ojciec prowadzi, to tajemnica, swoje jakieś chore eksperymenty. Siedzi całymi dniami w piwnicy po ciemku i przygotowuje jakieś mikstury, eliksiry, jak zwał tak zwał. Na początku z mamą myśleliśmy, że to jakiś kryzys wieku średniego, zapragnął poczuć się alchemikiem, czy czarodziejem, cholera wie co do tego siwego łba mu strzeliła. Ale nie, on zapragnął zawładnąć nad martwym ciałem.
 - Czy on… - przełknął ślinę – Podaje te swoje, jak to nazwałaś, mikstury… Nieboszczykom?
 - Tak – pociągnęła nosem – Ale nie to mnie martwi, przecież zmarłym już nic nie zaszkodzi prawda? Ale on oszalał, jak tylko przychodzi do domu opowiada co on by to z takim ożywionym ciałem nie zrobił, ile to możliwości przynosi, stałby się sławny, stałby się panem życia i śmierci.
 - Przepraszam, że to zaproponuję Kate – powiedział uprzejmie, aczkolwiek stanowczo – Ale moim zdaniem powinnaś wezwać policję. Dla swojego dobra i innych.
 - Oh, daj spokój, to mimo wszystko nieszkodliwy wariat, który mnie tylko przeraża. Ale to wciąż mój ojciec.
 ***
 „To wciąż mój ojciec”, pomyślał. Wzdrygnął się na samą myśl, że dzisiaj po raz pierwszy się z nim spotka. Jak się oświadczał jego nie było, był prawdopodobnie zajęty swoimi eksperymentami. Ale już jutro, w końcu, pozna jej ojca. Pozna Szaleńca z Ravenhood. Ah, te dzieciaki, żadne plotki się przed nimi nie uchowają.
 ***
 - Wychodzę, Whiskers – powiedział do kota po wrzuceniu mu do puszki tłustego tuńczyka – Będę wieczorem, nienarozrabiaj!
 Odpowiedziało mu miauknięcie. Ufając, iż poczciwy zwierz zrozumiał polecenie wyszedł z domu. Kultura nakazywałaby kupić jakieś kwiaty i alkohol, więc wstąpił jeszcze do odpowiednich sklepów. Przygotowany już na rodzinne spotkanie udał się na przedmieścia.
 Piękna to była okolica, gładka, równa nawierzchnia, nie to co w centrum, wszędzie równo przystrzyżone żywopłoty, domy w żywych kolorach i życzliwi ludzie chodzący po chodnikach. Jacob zastał otwartą furtkę więc wszedł na teren posesji Mathersoftów i poprawiwszy krawat zadzwonił do drzwi. Odczekał dłuższą chwilę, lecz nikt nie odpowiadał, postanowił zatem zapukać, a nuż się zepsuł jakiś mechanizm. Głucho. Nacisnął więc powoli klamkę i wszedł do domu.
 - Halo! – krzyknął – To ja, Jacob!
 Ponownie odpowiedziała mu cisza. Zaczął się lekko niepokoić, „a może ktoś się włamał?!”.
 - Na dole skarbie! – dobiegł go głos narzeczonej z drugiego końca domu.
 Szybkim krokiem poszedł w stronę dźwięku i zastał otwarte drzwi, prowadzące zapewne do piwnicy. „Stary wariat” – pomyślał – „Na pewno chce się spotkać w swoim laboratorium”. Ale nie martwiło go to jakoś szczególnie, od początku persona ojca Kate budziła w nim chorobliwą ciekawość.
 Zszedł na dół po schodach, ostrożnie, gdyż żarówka się spaliła. Na dole zastał go długi korytarz z wieloma drzwiami po bokach. Ogarnął go nieprzyjemny, zimny dreszcz. Jednak to nie było dobre miejsce na rodzinne spotkanie.
 - Kate! Gdzie jesteś? – spytał.
 Usłyszał tylko szum kilka metrów dalej, niezwłocznie, acz powoli udał się w tamtym kierunku. Drewniania podłoga skrzypiała pod jego butami, a zimne światło wpadające przez małe, przykurzone szyby drażniło i przerażało go. Jedne z drzwi były otwarte, wydobywało się z nich zimne powietrze.
 - Jacob! – rozpoznał głos Kate – Jestem w ciąży!
 Zszokowany wszedł do pomieszczenia i wymacał ręką włącznik światła. Czerwone światło oświetliło jego narzeczoną, której długie blond włosy zniknęły, a oczy biły martwą pustką.
 - KURWA MAĆ!
 Ryknął gdy zobaczył, że do ciała Kate zostały przybite metalowym prętem trzy martwe noworodki. Nie, one nie były martwe, śmiały się głosem ukochanej. Bluźniąc i krzycząc wybiegł z pomieszczenia i zatrzasnął drzwi. Nieomal padł na ziemię nieprzytomny gdy prosty korytarz zamienił się w labirynt obłożony ludzkimi kończynami, a po korytarzach wiły się, spacerowały, czołgały się zakrwawione sylwetki. Pobiegł przed siebie zadeptując monstra, która jakby jednak nie zwracały na niego uwagi. Zaczął opadać z sił i tracić orientację, jego umysł zaczął płatać mu figle, miał wrażenie jakby ręce ze ścian zaczęły po niego sięgać.
 Nie, to nie umysł płatał mu figle. To kilkanaście silnych par rąk przycisnęło go do ściany a jedna z nich szybko wstrzyknęła mu coś za pomocą niewielkiej, szklanej strzykawki. Padł na ziemię i ujrzał kątem oka jak monstra, które mijał po drodze zaczęły się schodzić w jego kierunku. Nie miał siły wstać, Anie nawet się ruszyć, krzyknąć. Zobaczył nagą stopę pozbawioną kompletnie skóry, a po chwili zaczął się dosłownie zapadać w podłogę po tym jak potwory zaczęły kłaść się na nim jeden za drugim.
 Cisza i ciemność. Czuł, że może się ruszyć, ale nie miał odwagi się odezwać. Nagle poczuł na sobie coś mokrego, a wilgoć zaczęła go otaczać. Zamknął oczy, kiedy jednak po chwili je otworzył ujrzał długą zjeżdzalnię w dół zbudowaną z ludzkich mięsni i organów, tej okropnej przejażdżce towarzyszyły dźwięki skrzypiec, na których ktoś niewyobrażalnie fałszował, krzyków, pisków, Warków aż w końcu zdołał z nich wyłowić słowa, jakby piosenki.
 „Ciało do ciała, usta do ust,
 Zacznij mój drogi martwić się już.
 Na górze róże, na dole szczątki,
 Ja cię nie kocham, Jacobie Countkie.
 Wlazł diabeł na płotek i mruga
 Historia twej śmierci niedługa”
 Wymiotował, płakał i defekował jednocześnie. Nie był w stanie znieść tych widoków i słów kompletnie bezsensownej i popapranej piosenki. Miał ochotę już umrzeć, nie miał ochoty słuchać dalej, zachłysnął się własnymi wymiocinami. Dusił się. Nie walczył.
 ***
 - I co, tato? Udało się tym razem? – spytała Kate starszego, siwiejącego mężczyznę stojącego nad ciałem młodego chłopaka.
 - Chyba nic z tego córeczko. Ten środek też nie zadziałał jak powinien. Przez chwilę miałem wrażenie, że obiekt śni, a nawet odzyskuje świadomość, jednak nic z tego. Zakop go dzisiaj w piwnicy.
 - Dobrze, tato.
 - Przyprowadź mi następnego.
 - Tak, tato.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz