14 wrz 2011

Uśmiech

Około trzech tygodni temu wybraliśmy się na kamping w Parku Narodowym Huntsville w Texasie. Znamy się bardzo dobrze, więc często gdzieś razem wyjeżdżaliśmy. Tym razem, chcieliśmy się zapuścić wręcz do serca puszczy. Żyć jedząc złapane ryby, pijąc wodę ze strumienia i takie tam. W samym Texasie byliśmy tylko raz, ale dzikie tereny Arizony, Kolorado czy Nowego Meksyku były nam dobrze znane. Słowem, wiedzieliśmy, czego można oczekiwać po takim miejscu.

Tym razem to ja miałem wybierać cel wyprawy i sam nie wiem czemu, zaproponowałem Hunstsville. Do parku dojechaliśmy naszym samochodem, stanęliśmy na specjalnym parkingu dla podróżnych i ruszyliśmy w pieszą część drogi. Choć ścieżka nie była łatwa, a krajobraz dosyć monotonny, nie nudziło nam się. Jak to w gronie dobrych kumpli bywa, mieliśmy o czym pogadać i z czego się pośmiać.
Ponieważ w lesie szybko zapada zmrok, gdy tylko zaczęło się ściemniać, zatrzymaliśmy się. W pobliżu znaleźliśmy dogodne miejsce na postój, zorganizowaliśmy drewno na ognisko, rozłożyliśmy namiot i wreszcie, zasiedliśmy przy płomieniach. Mieliśmy pewien zwyczaj, zresztą, pewnie nie tylko my. Przez cały rok zbieraliśmy straszne historie, by w noce takie jak ta, podczas jednej z naszych wypraw, opowiadać je przy blasku ognia.

Było już późno, gdy poczuliśmy jakiś wyraźny, mdły zapach. Żaden z nas nie był pewny, co mogło tak śmierdzieć, więc postanowiliśmy to sprawdzić. Mikeowi akurat zachciało się lać, więc odeszliśmy na chwilę od ogniska i poczęliśmy przeszukiwać pobliskie zarośla.
Po chwili z krzaków wybiegł Mike. Spodnie w kroku miał całe mokre, toteż śmialiśmy się, co rusz rzucając jakimś niewybrednym żartem. Dopiero po kilku chwilach ktoś spostrzegł, że biedaczyna jest blady jak ściana i ledwo łapie oddech. Gdy zamilkliśmy, Mike zaczął coś krzyczeć i poprowadził nas za sobą w miejsce, z którego przed chwilą wrócił. Atmosfera zrobiła się poważna i w ciszy ruszyliśmy za nim. Nie mieliśmy pojęcia, o co mu chodzi, ale w oddali słychać było jakby stłumiony płacz. Tylko Mike wziął latarkę, więc pozostało nam jedynie biec za nim przez ten czarny, gęsty las.

Po chwili zwolniliśmy, a światło latarki padło na jakiś budynek. To był stary domek letniskowy, czy coś w tym stylu, zaniedbany i raczej opuszczony. Przynajmniej tak wyglądał, ale to właśnie zza tych ścian dochodził odgłos szlochania. Z wolna podeszliśmy do drzwi frontowych, a serca biły nam coraz mocniej. Mike ostrożnie zastukał i w tym samym momencie płacz nagle ucichł.

Czekaliśmy, słysząc ciężkie, powłóczyste kroki zmierzające w naszym kierunku. Gdy ucichły, rozległ się zgrzyt zasuw i brzdęk zdejmowanych łańcuchów. A potem cisza. Zupełnie nic się nie stało, a sytuacja wydawała się coraz dziwniejsza. Zapukaliśmy jeszcze kilka razy, ale domek wyglądał teraz na naprawdę opuszczoną ruderę, w której nikt nie był od lat. Obeszliśmy go w koło, oczywiście trzymając się razem. Czułem, że sam, bez latarki, od razu zesrałbym się ze strachu. Po chwili zauważyliśmy okno. Alex wziął głęboki oddech i stwierdził, że zajrzy do środka, ale musimy go podsadzić. Podszedłem tam razem z Mikem i podnieśliśmy go. W ciszy obserwowaliśmy jak zdejmuje z szyby pajęczyny i przykłada do niej dłoń, by móc cokolwiek dojrzeć.

To stało się tak nagle. Usłyszeliśmy ciche uderzenie, po czym Alex w jednej chwili krzyknął i odepchnął się od okna. Przewróciliśmy się do tyłu razem z nim. Zaczął się wydzierać i miotać, miał w oczach istny obłęd. Na nic się zdały nasze próby uspokojenia go, gdyż już po paru sekundach biegł w stronę obozu. Musieliśmy biec za nim była tylko jedna latarka, a żaden z nas nie chciał zostać sam wśród ciemności. Gdy w końcu dotarliśmy, złapaliśmy go za bary i usadziliśmy na miejscu. Ogień dogorywał, więc dorzuciłem trochę chrustu. Ręce trzęsły mi się i nie wiedziałem, co mam robić. Kręciłem się w kółko, a gdy trochę ochłonąłem, podszedłem wraz z innymi do Alexa. Chcieliśmy wiedzieć, co się stało. Niestety, nie mógł wykrztusić żadnego słowa, sapał tylko ciężko, pustym wzrokiem wpatrując się w ciemność. Wszyscy byliśmy przerażeni i nawet nie myśleliśmy o śnie. Podtrzymywaliśmy ogień do wschodu słońca. Alex zachowywał się jak obłąkany. Co jakiś czas wstawał, zaczynał krzyczeć i szlochać zupełnie bez powodu. Rano wyglądał jak inna osoba. Siedział tylko i szeptał coś do siebie, z cicha popłakując.

Razem z Mikem postanowiliśmy wrócić się tam i rozejrzeć przy świetle słońca. Znaleźliśmy to miejsce, lecz nic tam nie było. Jedynie smród, który czuliśmy zeszłej nocy, teraz był nie do zniesienia. Odór zgnilizny, obrzydliwa, stęchła śmierć. Wróciliśmy do obozu i to był chyba przełom. Alex rozgryzł sobie wargi i połykał własną krew. John stał za nim i wyglądał tak, jakby miał zaraz umrzeć ze zmęczenia. Myślę, że wszyscy tak wyglądaliśmy, ale nie zdawałem sobie z tego sprawy, póki go nie zobaczyłem. Wtedy, Alex wyszeptał pierwsze zrozumiałe słowa od czasu zeszłej nocy: Musimy się stąd wynosić. Natychmiast.

Było koło południa, kiedy zaczęliśmy się pakować, Zrządzeniem losu, niebo zasnuły ciemne, ciężkie chmury, a po chwili zaczęło lać jak z cebra. Alex znów wpadł w panikę. Chwycił jakiś pręt i kazał nam się wynosić, w przeciwnym razie, sam nas stąd wyrzuci. Mike wdał się z nim w kłótnię, po czym zaczęli się bić, Na szczęście, udało się to jakoś załagodzić. Skończyliśmy się pakować i ruszyliśmy na parking wczorajszym szlakiem.

Niestety, los zadrwił z nas po raz kolejny. Przez przełęcz, którą tu przyszliśmy, płynęła teraz wściekła rzeka, niosąca kamienie, błoto i gałęzie. Nurt był zbyt silny, by można było ją przekroczyć. Alex znów wpadł w szał, klął i wydzierał się, że gdybyśmy się nie pakowali tak długo, zdążylibyśmy przed zalaniem drogi. Na szczęście znowu udało nam się go uspokoić, a co więcej, powiedział nam wreszcie, co stało się zeszłej nocy.

Twierdził, że gdy tylko przyłożył twarz do szyby, coś po drugiej stronie okna zrobiło dokładnie to samo. Blada twarz o czarnych oczach i wielkich, ciemnych ustach, uśmiechała się szeroko w jakiś przerażający sposób, a od głowy Alexa dzieliło ją tylko cienkie, zakurzone szkło.
Mike, wciąż wściekły, zaczął się kłócić. Nie dopuszczał do siebie wersji wydarzeń, o której mówił nam Alex. Nie pozostało już nic innego, jak tylko iść wzdłuż potoku w poszukiwaniu brodu.

Widzieliśmy masę zabawek niesionych przez tą brązową, mulistą wodę. Wiele starych, dziecięcych lalek o dużych oczach i okrągłych twarzach. To nie były jednak śmieci wypłukane gdzieś z lasu, po prostu tych lalek było zbyt dużo. Mike wyłowił jedną i dobrze się jej przyglądnęliśmy. Miała wbudowany mechanizm głosowy, jak to wiele lalek. Mówiła coś, czego nie mogliśmy zrozumieć. Bełkotała, to śmiała się na przemian. Pomyśleliśmy, że to przez wodę albo po prostu baterie siadają. Wyrzuciliśmy ją i poszliśmy dalej.

Słońce zbliżało się ku horyzontowi, a Alex znowu dziwnie się zachowywał. Mamrotał coś i oddychał ciężko, tak jak wcześniej. Wtedy wszyscy zaczęliśmy widzieć jakieś cienie pomiędzy drzewami, na które mówiliśmy BS. Były ledwo widoczne, jednak nie dawały nam spokoju i przynosiły uczucie strachu, czy niepewności, coś w tym rodzaju. Byliśmy zajęci obserwowaniem BS, kiedy nagle, przed nami, pojawiła się ta stara chata. Nie wiedzieliśmy, co o tym myśleć, jedynie Mike ruszył naprzód, mówiąc: To jakieś bzdury, wchodzę tam.
Alex rzucił się na niego, by go powstrzymać. Wszyscy chcieliśmy go powstrzymać. Mike jednak, odtrącił nas od siebie i wrzasnął, byśmy się od niego odpierdolili. Niech każdy robi, co chce, przecież to bzdury

Wtedy, wszystkie te lalki z potoku zaczęły płakać, bełkotać, próbowały nawet nucić jakąś przerażającą melodię. W powietrzu znów czuliśmy ten ohydny zapach zgnilizny. Nawet Mikeowi zmiękły nogi, więc szybko obeszliśmy dom i w pośpiechu szukaliśmy brodu lub czegokolwiek, co pozwoli nam się stąd wydostać. Gdy wreszcie dotarliśmy na parking, księżyc świecił słabo zza chmur. Wsiedliśmy do samochodu i natychmiast ruszyliśmy. Chcieliśmy wjechać na drogę nr 45 do Houston, jednak trwały prace remontowe. Był objazd, niestety, szutrowa droga prowadziła wprost w ciemny las.

Niespodziewanie, do naszego samochodu podeszłą mała dziewczynka. Powoli zbliżyła się do drzwi pasażera, patrząc na nas błagalnym wzrokiem. Wyglądała na zagubioną i nieco poobijaną, więc myśleliśmy, że oddaliła się od jakiegoś obozu, a przez noc i ulewę nie wiedziała jak wrócić. Jedynie Alex nie stracił głowy albo stracił ją już wczoraj i zamknął szybko drzwi. Dziewczynka przyłożyła twarz do szyby i zaczęła uśmiechać się jak klaun, szeroko, w ten przerażający, zupełnie nie zabawny sposób...

The Thing in the Fields

When I was young, I lived on a farm in rural Oregon with my parents. I was the only child. We weren’t a big commercial farm. Just a family-type thing. We had five cows, three horses, a small herd of goats, two dogs, and one chicken coop. We also had some Indian Runner ducks we kept mostly as pets. We didn’t really make any money off the place, just enough to sustain the animals and a little extra for ourselves. Money enough to take a decent vacation every couple of years. Dad had his other job in town, an insurance agent. He was the only one around really, the town wasn’t more than about 1,500 people. Mom gave horse-riding lessons as well. We weren’t rich, but we were comfortable.

It was really an easy life (or at least it could have been a lot worse), I went to school, Dad went to work, Mom took care of the animals, then we all had dinner together every night, and I would go to bed while Mom and Dad had a beer or two and watched the news. Sometimes at night I would hear things outside. Mostly just normal stuff. The cows or horses would get spooked by a coyote or something, or I would hear the dogs chasing a rabbit, barking their heads off. Every once in a great while we would find a chicken dead. Dad would always tell me about it but never let me see the body, although I asked frequently. He would keep Mom and I inside until he had gone out, did whatever he did with the body, throw sawdust over any blood, and then life would go on as normal. I assumed it was foxes, as I had seen a couple of them out in the pasture over the years, slinking around back and forth through the grass.

The summer when I was ten years old, I remember helping Mom change the bedding in the horse stalls, when we heard a huge racket going on outside. If you’ve never heard the sounds of a horse in pain, you don’t want to, trust me. It sounds almost like a person screaming. Well that’s what we heard, and one of our horses, the palamino, came running into the barn with a wound on it’s left thigh. Four long marks, like claw marks, ran across it’s body for about a foot. It had blood running down it’s leg, and was limping. I was so scared by the sight of that much blood that Mom locked the horse in a stall and made me go inside with one of the dogs. She told me to lock the door and stay inside until she came in to get me. I did.

Eventually Mom came inside and told me that the horse had hurt itself on the barbed wire that ran the perimeter of the pasture, we owned more land beyond that, but it was mostly forested. I guess I believed her at the time, but at dinner that night I noticed Dad was being particularly quiet and Mom was talking a lot more than she normally did. She was being really animated, and I noticed that Dad had gotten his rifle out and set it by the back door. Usually he only did that when the coyotes had been acting up.

That night I went to bed as normal, but I had trouble falling asleep. I turned on my desk lamp and decided to read comic books until I got tired. I have a very vivid memory of reading Uncanny X-Men and hearing the back door open. Looking out, I could see my Dad by the porch light, lighting a cigarette and holding his rifle under his arm. He started walking over to the driveway and then turned to follow the fence line. I couldn’t sleep until I knew Dad was back safe. I kept coming downstairs with the excuse of getting water to see if Dad was back in the house yet, and each time all I saw was Mom sitting on the couch in the living room, staring at a blank TV screen and looking worried, sighing occasionally. Eventually, about 4 in the morning, I think, Dad did come back, and I was so tired and relieved that I fell asleep as soon as I knew he was home. He never told me what he did that night, but I never thought to ask.

Two months later I was back in school. It rains a LOT in Oregon in the fall, and this day was no different. All I could hear from my bedroom was rain hitting the ground and the aluminum roof of the chicken coop. There was light thunder in the distance, but it was slowly getting closer. I thought I had heard a coyote yapping out around the garage, or it could have been one of the dogs. I looked out, straining my eyes to see whatever there may have been. In a brief and distant lightning flash I saw something. It looked almost like a person, but hunched over, and with a long torso. It was tall, taller than Dad, who was a good six foot four, at least. I just barely caught a glimpse of it on the near side of the garage, then the light faded and I didn’t see it again that night.

There was another dead chicken the next morning. The third in just as many weeks. I told Dad what I had seen the previous night. The color went out of his cheeks momentarily, until he told that the storm must have been playing tricks on me. I accepted that.

Four months after that we lost a cow. It was in the middle of the night, and we all woke up at the same time. There was a lot of noise in the pasture, but only briefly. The cry of a dying animal, and a primitive, guttural yell that I had never heard before. Dad rushed up to my room, I could hear him running up the stairs to my room. He had his rifle in hand, and opened my door. He saw I was awake and told me to stay inside no matter what and try to go back to sleep. I don’t think I have to say that sleep wasn’t really an option any longer, but I did stay in my room, with a blanket held tight around my shoulders and staring out the window. Probably about ten minutes later I heard gunshots in the field. I don’t know what he was shooting at, whether it was whatever had attacked the cow, or the cow itself, trying to put the animal out of it’s misery.

Dad rarely, if ever, talked about that night. I later found out that he had gotten to the cow only to find it ripped open on the ground, bleeding out from it’s torso. The shots I heard were him shooting the cow in the head.

It kept going like that. For years. A chicken or a duck here and there. Something bigger only very rarely. It sounds absurd but I almost came to think of it as commonplace. I only ever caught glimpses of the thing until what comes next. It terrified me. It happened in the middle of the day, over the course of a long weekend when my parents had gone to Seattle to see my uncle, who was ill.

It was on a Saturday afternoon, I was 17 years old. I was out in the barn putting out food for the horses and the dogs. The horses were running around out in the pasture and the dogs were asleep in the corner of one of the horse stalls. I heard something rustling in the tall grass outside in the pasture. The dogs looked around a little bit but didn’t seem to mind. I assumed it was just one of the horses waiting for me to leave so they could eat. I kept going about what I was doing, and in several minutes I thought I heard breathing. I turned to look and it was standing in the door. Tall as hell even hunched over. The sun was streaming in behind it, lighting up all the dust in the air around it like some kind of sickly halo. It was looking at me. Considering me. Maybe it was trying to decide whether or not I was food. I remember swearing, turning, and running as fast as I could for the house, not even thinking. Panic causing my legs to move. It was behind me, not even breathing hard. I heard it’s feet hitting the ground in a constant rhythm. I got to the house, opened the door, slammed it behind me and locked it as fast as I could. I tore through the house, locking every door, and drawing the blinds on every window. I could hear it snarling outside the back door. The dogs were barking at it, but they wouldn’t try to attack the thing. It was too big and they knew it. It roared at the dogs and they ran off, probably to hide in the pasture.

I went to my parent’s bedroom and got Dad’s rifle. I loaded it, set up a chair in the living room facing the back door, and waited. It started prowling around the house, I could hear it’s feet crunching on the gravel of the driveway and the wooden planks of the back deck. It kept walking, back and forth. I thought about trying to look through a window to see it, but I was too scared. Eventually, after hours of hoping it would go away, the sun went down. I turned on all of the outside lights and went up to my room. I opened my window, with the rifle in my hands, hoping to be able to pick the thing off from above. I saw it lurking just beyond the glow from the porchlight. It had long, sinewy arms, and walked on bent knee. It was by the chicken coop. Then it disappeared from view. I heard the chickens squaking and screeching. The thing reappeared with a dead, bloody chicken in it’s hands. It bit off one of the wings with jaws that were dripping with slime and drool and let the dead bird drop to the ground at it’s feet. Then it looked at me. It’s eyes made contact with my eyes. It turned away again, back to the chickens. It came back with another bird, mutilated it in front of me, and dropped it. It went back again. And again. I should have taken a shot at it, but I was astounded and confused trying to figure out what it was doing. Then it hit me, it was a show of power. It was showing me that it was stronger than me. That it could do whatever it wanted to do because I couldn’t stop it. At the same time I felt powerless and sickened. Powerless because what it was saying was true. If it was just that thing and me, I wouldn’t stand a chance. Sickened because I realized what kind of intelligence it would need to be able to convey that message. The thought shook me out of my stupor and I remembered the rifle at my side. It was heading back to the chickens, and I decided that when it came back I would take my shot.

It strode back to the porch. Almost arrogant, walking on bended knee with those arms so long that the chicken was nearly dragging on the ground. I raised the rifle up to my eye, and tried to steady myself. My heart was beating so hard I could see the rifle shaking ever so slightly in rhythm with each heart beat I could hear pounding in my own ears. It raised the body to it’s mouth and just as it was about to put the chicken’s head inside, I squeezed the trigger. The crack of the gun echoed in the now shattered quiet of the nighttime standoff and I heard it howl. A painful, loud, startled howl. I had hit it on the outside of the shoulder. It ran off into the night. I never saw it again. It was still out there, though. It still killed chickens, and other things. More often than before.

I’m writing all of this now because my parents died three weeks ago. They were killed in a collision with a drunk driver. He survived. They left me the farm, and I intend to live here with my own family. I’m 32 now, and I work for an Oregon Fish and Game office in Salem. I’m married to a wonderful woman named Stephanie. We have one son, Zachary, who is four years old. We are expecting a daughter in four months. I’ve come to the farmhouse alone today, I told Steph that I just wanted some time alone in my parent’s house. To deal with some emotions. She was very understanding.

I’ve come back to claim what is rightfully mine. I have Dad’s rifle next to me on the table and it is almost dusk. I’ve also brought several portable halogen lights to set up around the house, and my own shotgun. I’m borrowing a handgun from Joe, a guy at Fish and Game who I work with. When I am done typing this account of my memories, I will print it out, and leave it on the dining room table, along with my wedding ring and my key to the safe deposit box where my will is kept. Everything is loaded and ready. Hopefully I will return here to collect these things and nobody will ever know I wrote this.

Steph, in the event that you are the unfortunate soul to find this, which I’m terrified to think seems a likely outcome; the thought of you having to go on alone hurts me more than anything in this world ever can, know that I love you more than anything and I hope you understand that I am doing this to keep you safe. Zachary, I love you and can only hope you grow up to be a good, kindhearted, and strong man like your grandfather was. To my unborn daughter, if I don’t live long enough to meet you, it will be the single greatest regret of my life.

Tell the police, tell fish and game, call Joe, he’s one of the few people who knows about this. Make this situation known. Eventually someone will kill it, even if it isn’t me. Goodbye for now.

13 wrz 2011

Akapit

Musisz mi zaufać. Dam ci radę, a ty musisz postąpić zgodnie z nią, nie zadając żadnych pytań. Musisz przestać czytać tą historię i przejść od razu do ostatniego akapitu. Zrób to, bez czytania treści pozostałych akapitów. Proszę... zaufaj mi. To, co się stanie, jest tylko i wyłącznie twoją winą. Nie zdałeś testu, więc teraz znajdujesz się w niebezpieczeństwie. Nie napisałem tego z własnej woli. To Oni mnie do tego zmusili. Ja tylko trzymam palce na klawiaturze. To Oni piszą słowa, które teraz czytasz. Właśnie - słowa. Nie odrywaj od nich wzroku. Cokolwiek by się stało, nie odrywaj wzroku od tekstu. Napiszę ci, co musisz zrobić. Jeżeli nie postąpisz zgodnie z moimi poleceniami, zginiesz. A teraz słuchaj uważnie. Po pierwsze, musisz ominąć następny akapit. Pod żadnym pozorem nie możesz go przeczytać. Po prostu go zignoruj, i przejdź do następnego. Uwierz mi. To twoja jedyna szansa, żeby uniknąć cierpienia. Omiń następny akapit. Zrób to!

Zakazany akapit: Musiałeś to przeczytać, prawda? Oni wiedzieli, że to zrobisz. Teraz jest już za późno. Nic więcej nie możesz zrobić. Jeżeli są jacyś ludzie, których kochasz, zadzwoń do nich. Powiedz im to, co mówią swoim bliskim ludzie, którzy wiedzą, że są bliscy śmierci. Następnie przygotuj się. Od tej chwili pozostaniesz przy życiu tak długo, aż nie zaśniesz. Kiedy następnym razem wpadniesz w objęcia snu, już się z nich nie wydostaniesz. Oni cię obserwują. Słuchają twoich myśli. Czekają na ciebie. A kiedy zaśniesz, przyjdą po ciebie. Powinieneś mi zaufać wcześniej.

Jeżeli ominąłeś poprzedni akapit, postąpiłeś właściwie. Jednak twoje kłopoty nie dobiegły końca. Decydując się zaufać mi, dałeś sobie szansę, aby przeżyć. Oto, co musisz wiedzieć. Oni cię obserwują. Słuchają twoich myśli. Czekają, aż popełnisz błąd. A kiedy to zrobisz, przyjdą po ciebie. Żeby pozostać przy życiu musisz pobrać krew od kogoś, kogo kochasz. Musisz robić to każdego dnia. Wystarczy kropla, wypływająca z małej rany na palcu. To wszystko, czego oni chcą. To wszystko, czego potrzebują. Teraz są wewnątrz ciebie. I czekają. Jeżeli kiedyś, pomiędzy wstaniem rano, a położeniem się spać w nocy, nie pobierzesz krwi od ukochanej osoby, lepiej nie zasypiaj. W innym wypadku, już nigdy się nie obudzisz. Podążaj zgodnie z moją radą i nigdy, powtarzam - nigdy - nie czytaj zakazanego akapitu. Zaufaj mi.

Jeżeli posłuchałeś mnie przy czytaniu pierwszego akapitu i ominąłeś pozostałe, gratuluję. Pamiętaj, żeby nigdy nie czytać akapitów, które ominąłeś. Musisz mi zaufać. I proszę, życz mi szczęścia. Jestem tak zmęczony, tak śpiący...

MISSINGO

Wiecie skąd wziął się błąd w Pokemon Blue, który umożliwia spotkanie tajemniczego pokemona zwanego Missingno? Zastanawialiście się, dlaczego pojawiał się tylko w wersjach Blue i Red, ale nie było go w późniejszej wersji Green? Mam pewną teorię, która może to wyjaśnić.

Wszystko zaczęło się jeszcze podczas tworzenia gry, w biurze programistów. Projektanci pracowali właśnie nad wersją Blue, kiedy usłyszeli dziwne hałasy. To coś mówiło, ale żaden z programistów nie był w stanie zrozumieć jego słów. Głos stawał się coraz głośniejszy, a jego źródło zaczęło zbliżać się do jednego z pracowników o nazwisku Takenori ta. Wystraszony Takenori zapytał "Czego chcesz!?". W tym momencie ta rzecz nagle ukazała swoje oblicze. Okazało się, że przypomina chłopca, ucznia pobliskiej szkoły. Wyglądałby całkiem normalnie, gdyby nie to, że był cały poplamiony krwią, a jego oczy lśniły czerwienią. Co kilka sekund powtarzał jakieś dziwne słowa, które brzmiały jak "zabić radość". Chwilę później zrobiło się jeszcze bardziej niepokojąco, kiedy zaczął wypowiadać zdanie

"Missingno, nazywam się Missingno, człowiek bez numeru urodzenia"

Takenori nerwowo zapytał "Jaki numer urodzenia?", na co chłopiec odpowiedział "To numer dnia, w którym się urodziłeś. Tak jak ty urodziłeś się 31 marca 1965 roku, więc twój numer wynosi 33165. Ja nie mam numeru urodzenia, byłem tylko płodem, którego matka została zamordowana. Siłą wyciągnęli mnie z jej brzucha, po tym jak ją zabili."
- Dlaczego tu jesteś!? Cz-czego od nas chcesz!? - wykrzyczał przerażony Takenori.
- Zaprogramuj mnie w grze jako Missingno, aby inni też mogli poczuć mój ból! - krzyknął intruz.
- Co masz na myśli? - spytał programista.
- Ich dane będą uszkadzane, kiedy mnie zobaczą. Wtedy zrozumieją, co mnie spotkało, dowiedzą się, że wszystko co dobre, może być łatwo zniszczone. - stanowczo rzekł Missingno.
Takenori od razu zgodził się umieścić ducha w grze. Z jakichś powodów wiedział, co by się stało, gdyby odmówił. Reszta programistów odradzała mu tego, ale on i tak to zrobił. Pracował przez kilka dni, a gdy było po wszystkim, zagroził kolegom, aby NIGDY nikomu nie mówić o tym, co się wydarzyło. Twarz Takenoriego każdego dnia stawała się bledsza. W końcu zachorował, okazało się, że nie spał od czasu wizyty Missingno.
Satoshi Tajiri (twórca gier Pokemon i sponsor wytwórnii Game Freak) jednego dnia polecił Takenoriemu, aby wziął dzień urlopu, jednak w odpowiedzi ten zaczął przeraźliwie krzyczeć "NIE, NIE MOGĘ!!! ZOSTAW MNIE W SPOKOJU! JESTEM ZAJĘTY!!!". Satoshi uspokoił kolegę i zaprosił go na lunch. Takenori zgodził się na wyjście i udali się do pobliskiej kawiarnii. Programista chętnie rozmawiał z Satoshim, jednak ani słowem nie wspomniał o Missingno. Swój wygląd oraz zmęczenie Takenori wyjaśnił brakiem snu wywołanym rzekomą chorobą swoich dzieci, które złapały grypę jeżdząć samochodem z opuszczonymi oknami w deszczowy dzień. Satoshi od razu zapytał "Kto do cholery otwiera okna w deszcz? Chyba ci odbiło, Takenori!". Programista nie rozumiał, dlaczego szef miał o to do niego takie pretensje.

Kilka dni po premierze gry, Takenori obudził się w środku nocy. Gdy otworzył oczy, zobaczył pochylającego się nad nim Missingno, gdy ten rzekł "Źle to zrobiłeś! Kiedy pojawiam się w grze, powinien nastąpić błąd, który niszczy grę na zawsze!".
- Nie karz mnie!!! Ja nie wiedziałem!! Proszę, nie!!! - krzyczał mężczyzna.
- Nie zrobię ci krzywdy, ale odnajdę wszystkich, którzy grali w tę grę i od teraz będę się ukazywał w każdej z nich! Wszystkie te dzieci będą mogły podziękować panu ta za zaprogramowanie tak wspaniałej klątwy. - odpowiedział Missingno.
Takenori już tylko stał w swoim pokoju. Nagle przerwócił się, a jego oczy wypełniły się łzami. "DLACZEGO!? DLACZEGO!?!?" rozpaczliwie krzyczał. Z ciemności zaczęła wyłaniać się rodzina programisty. Jego najbliżsi przez około minutę mówili i robili dziwne rzeczy, jakby nie byli sobą. Jego syn zapytał "Dlaczego to zrobiłeś, tatusiu?", po czym jego twarz nagle zniknęła. Jego córeczka zdjęła koszulkę i wydrapała na swoim ciele napis "Tato, zmusiłeś mnie do tego!". Jego żona wyglądała jakby została powieszona na znajdującym się na suficie wentylatorze, jej zwisające ciało obracało się niczym karuzela.Takenori krzyknął "STOP!! PROSZĘ PRZESTAŃ!!!" i wtedy się obudził. Od razu zdał sobie sprawę, że jego rodzinie nic nie jest. Uznał, że to jakaś choroba psychiczna. Postanowił odwiedzić szpital. W końcu przybył lekarz, aby go przebadać. Po wszystkim doktor wypisał mu receptę. Jakiś czas potem mężczyzna zorientował się, że na wydanej karcie widnieje napis "Witaj, żyjmy w radości... Zostałeś ostrzeżony, nie dotrzymałeś umowy, więc chcę cię zabić, ale nie mogę. Pozdrawiam, Płód.".
Takenori wiedział, że nie mógłby tego zrobić. Teraz wolałby umrzeć niż patrzeć, jak tysiące dzieci dosięga klątwa. Wiedział, że samobójstwo nic nie da, jest skazany na życie ze świadomością szkód, które spowodował.

Gracze, którzy widzieli Missingno do teraz zastanawiają się, skąd się tam wziął. Dzieci tracą swoje save'y, kiedy próbują złapać ducha wewnątrz gry, a on sam teraz wie, gdzie ich szukać. Niektórzy twierdzą, że szkielet Kabutopsa przedstawia prawdziwą budowę Missingno. Niektórzy sądzą, że kryje się on w Aerodactylu. Obecny wygląd ducha został stworzony przez Takenoriego i nie przypomina kształtem człowieka, ponieważ programista stwierdził, że gdyby dzieciaki ujrzały jego prawdziwy wygląd, mogłyby być przerażone. Takenori miał zbyt dobre serce, aby to zrobić. Kilka innych pokemonów-błędów jak Bulbasaur, Charizard, Squirtle itp. na wysokich poziomach są uznawane za klony Missingno, które on sam stworzył, aby psuć dzieciom zabawę z grą. Sam Takenori nie ma z nimi ponoć nic wspólnego. Inni twierdzą z kolei, że reszta pokemonów-błędów są dziełem kolejnego programisty, którego nawiedzał Missingno. Kto wie, co tak naprawdę się wydarzyło. Może to nie Takenori stworzył Missingno, a ktoś inny? Kto wie...

Mommy says I’m sick...

... but I don’t feel sick. I think she just worries about me because of the mean man.

Mommy keeps the curtains up all the time now, and says I have to stay inside. I want to say that the mean man was inside, but I don’t. We don’t talk about him.

I have to take medicine every day, but I don’t think it’s actually medicine, because it tastes really good. When Mommy cooks I don’t feel like eating but Mommy says that’s okay because I’m not feeling well.

Mommy says I don’t have to go to school anymore. She said she would teach me at home, but usually she’s too busy to. I miss my friends, and I wish Mommy had time to play with me. She’s always reading. She says she’s looking for a cure. I tell her that I’m not really sick and she just gets teary-eyed. Then I think maybe I’m dying. Maybe that’s why she won’t tell me anything.

I’m really thirsty. Drinking water doesn’t help. The medicine does, but Mommy says we have to “conserve” it. I asked her what that means, and she says that I can only have a little bit each day.

I started getting sick after the mean man came. Mommy won’t talk about him. I think he came in the house to hurt her, but then he hurt me instead. And she got angry. You know what, I don’t want to talk about him either. I don’t want to remember any more.

But I’m thirsty. I asked Mommy for medicine and she went to the kitchen to get it ready. Now she’s back, carrying my cup. Her hands are shaking. She’s so, so tired lately.

I take the cup from her. Her hands are cold, as cold as mine.

She takes such good care of me.