18 sty 2014

Stara wieś

Gdzieś wśród kilku wyżyn naszego kraju, znajduję się jedna nizinna miejscowość, założona tam kilkaset lat temu, ze względu na dobre warunki pogodowe oraz pobliskie jezioro i piękne widoki. Jeszcze kilka lat temu, z tego co pamiętam, żyło tam około stu osób i wszyscy się ze sobą znali. No może nie do końca wszyscy, bo jak wiemy, zawsze w takich zapomnianych osadach znajdzie się ktoś, kto tylko w niedzielę do kościoła pójdzie, a dalej zamyka się na cztery spusty i powoli dochodzi do kresu swego żywota w samotności i rozgoryczeniu. Z tego co zapamiętałem, gdy byłem tam ostatnio, to podczas mojego pobytu w tamtej malutkiej miejscowości podczas wakacji, pochowano aż trzy osoby i wszystkie miały już swoje lata. No i wszyscy byli owdowiali. Co interesujące, na ich pogrzebach nikt się nie zjawił, oczywiście oprócz księdza.


A byłem tam ostatnio w 2003 roku, to dość dawno, ale myślę że historia, którą tam przeżyłem, należy do tych, które zapadają w pamięć. Pomyślałem, że wpadnę do mojej ciotki i kuzynki, które jakoś sobie dawały radę w takich zabitych dechami dziurach. Naprawdę, zero telefonów, zero Internetu, może dwie osoby miały telewizory, które i tak słabo odbierały sygnał. Po prostu czas się tam zatrzymał.
- Witaj, Tomaszku! – przywitała mnie moja ciotka, zauważając mnie z daleka.
- Witaj, ciociu. Jak mnie w ogóle poznałaś? Przecież byłem tu ostatnio mając może z siedem lat? – zdziwiłem się.
- Pamiętaj Tomciu, że ja zawsze poznaję rodzinę – uśmiechnęła się do mnie.
Zauważyłem, że w drzwiach pojawiła się młoda dama.
- Czy to moja kuzynka, Patrycja? – zawołałem.
- Oczywiście, Tomku. Ale uważaj, ona jest trochę nieśmiała. Zanim w ogóle zaczęła mówić, ja dobiłam już czterdziestki!
Zauważyłem, że ciotka jest jeszcze w pełni sił, chociaż pewnie stuknęła już jej pięćdziesiątka. W ogóle cała ta wieś wydawała mi się zupełnie spokojna, tylko czasem ktoś przebiegł drogą i to był cały ruch tej wsi.
Wieczorem, tego samego dnia, gdy już się udomowiłem na górze chaty mojej ciotki, zauważyłem tuż u podnóża wyżyny, że właśnie odbywa się pogrzeb (jeden z tych trzech, o których wspominałem). Kto chowa ludzi o tak późnej porze? Dlaczego tam jest tylko ksiądz, a nawet nie ma grabarza?
- Dobry wieczór, kuzynie – zabrzmiał cichy głosik za moimi plecami.
- Och, witaj Patrycjo. Usiądź sobie – starałem się być tak uprzejmy, jak tylko mogłem, aby jej nie wystraszyć.
- Musisz stąd wyjechać, Tomaszu – powiedziała tak cicho, że ledwo mogłem ją usłyszeć.
- Dopiero przyjechałem, co się stało? – podniosłem lekko głos.
- Mów ciszej, na litość boską, proszę cię! – Patrycja aż się zagotowała.
Nagle, nie wiadomo skąd na schodach pojawiła się ciocia.
- Pati, daj wypocząć naszemu gościowi. Pewnie długo tutaj jechał – ciotka spojrzała surowym spojrzeniem na swoją córkę, aż ta podskoczyła.
- Nie przeszkadza mi, właściwie chciałbym z kimś porozmawiać – odezwałem się.
- Na rozmowy jutro przyjdzie czas! – rzekła władczym tonem ciocia i gestem kazała wyjść Patrycji z pokoju, w którym miałem zasnąć.
Ale nie zasnąłem.
Przez pół nocy łaziłem sobie po pokoju, paląc papierosy i wyglądając sobie przez okno, co jakiś czas. W nocy przysiągłbym, że widzę ludzi jeżdżących w nizinnej oddali na koniach i uciekających przed czymś, czego niestety nie mogłem dojrzeć.
Rankiem postanowiłem wybrać się na spacer, kiedy moja ciotka i Patrycja jeszcze spały. Powietrze było tu akurat zwykle świeże, ale jak to na takich terenach, często zbiera się mgła. Przechodziłem akurat obok miejscowego kościoła i zauważyłem, że najwięcej osób zbiera się właśnie na modlitwach. Wszedłem na plebanię, by porozmawiać z księdzem, bo akurat moja ciekawość nie dawała mi spokoju, głównie zwłaszcza ze względu na ten wieczorny pogrzeb.
- Witam proboszcza! – zawołałem od progu.
- Na wieki wieków, synu. Co cię tu sprowadza? Jesteś tu nowy? – ksiądz przyglądał mi się wnikliwie.
- Przyjechałem tu do Barbary Derek oraz jej córki Patrycji w odwiedziny – odpowiedziałem zgodnie z prawdą.
- O nie, o nie. Synu, wyjedź stąd. Najlepiej dzisiaj – odpowiedział mi ksiądz.
- Ale dlaczego? O co wam chodzi? Dopiero tu przyjechałem i jestem po ciężkiej podróży – zdenerwowałem się.
- Chodź za mną – powiedział do mnie proboszcz i poprowadził na tyły kościoła, gdzie mogłem zauważyć kilka, a może nawet kilkanaście nagrobków.
- Spójrz tutaj. Co tu jest napisane? – zapytał mnie.
- Ksiądz Romuald Gent. Zmarł śmiercią tragiczną. No i co? To jakiś poprzedni proboszcz tej parafii? Wikary? – zapytałem.
- Ja jestem ksiądz Romuald. Spójrz teraz tam – odpowiedział.
Krew we mnie zamarła. Dwa nagrobki były ustawione obok siebie. Jeden miał na kamieniu wyryte: Barbara Derek, drugi: Patrycja Derek. Spojrzałem w oczy księdza, który patrzył na mnie przenikliwie i się nie odzywał, zrozumiałem, że muszę stąd uciekać. Gdy spojrzałem przez ramię, ksiądz dalej stał w tym samym miejscu, natomiast ludzie wybiegli z kościoła i rzucili się za mną. Dobiegając do chatki, w której teraz nocowałem, w oknie zauważyłem śmiejącą się ciotkę, a piętro niżej płaczącą Patrycję. Nigdzie w pobliżu nie widziałem mojego samochodu, więc zostało w tamtej chwili mi tylko czekać, gdy nagle cały lud się zatrzymał, a dzwony kościelne zaczęły bić.
W tamtej chwili zrozumiałem.
Już wiedziałem o co chodzi.
Wszyscy oni utonęli nocą, gdy pobliskie jezioro wylało podczas powodzi. Nawet w dzień nie ma szans ucieczki, a co dopiero nocą. Wszyscy teraz wyglądali, jak topielcy. Jednak dziwny spokój ogarnął moją duszę. W końcu wiedziałem, co mnie czeka widząc tyle hektolitrów wody pędzących w moją stronę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz