24 sty 2012

Beau część II

[kontynuacja pasty "Beau część I"]

Żuki wgryzły się w Beau i wyciągnęły z niego całą Siłę. Znów zaczął swoją wędrówkę, ale tym razem było o wiele trudniej. Nie mógł podróżować szybko, misja przez to bardzo się przedłużała i musiał być szczególnie ostrożny, ponieważ nie miał wystarczająco dużo siły, by z kimkolwiek walczyć. Ciemność mogłaby go połknąć, a wtedy byłby już niczym na zawsze.

Beau włóczył się po Królestwie Ciemności w poszukiwaniu jej serca przez bardzo długi czas. Kraina ta była zimna i nieprzyjazna. Nie było tu jednak spokojnie. Co chwila dochodził do niego płacz i dostrzegał przemieszczające się cienie. Drzewa nie posiadały liści, nie było żadnych kwiatów; jedyne światło pochodziło od trujących grzybów wydzielanych nieprzyjemną woń zgniłych śmieci, a jedyną nierównością tego płaskiego terenu były ruiny zamków, które zostały podbite przez armię cieni i pozostawione na zmarnowanie.
Jednak z nową mocą uzyskaną od Księżyca, był w stanie polecieć spowrotem do domu unikając przy tym cieni i potworów. Goniły go przez całą drogę do Cichego Miejsca, ale reszta myśliwych i Król z łatwością ich przegonili. Władca był zachwycony i wydał wielkie przyjęcie na cześć wielkiego bohatera. Jednak, kiedy miało już dość do podania głównego dania, którym oczywiście był Księżyc, Beau miał problem. Teraz miał Księżyc we własnym sercu, a przecież nie da Królowi swojego serca na pożarcie.

„Królu”- odparł- „Jeśli zjesz Księżyc to Ciemność nie będzie już go chciała”
„Dlaczego nie?”- zapytał Król bardzo zdenerwowany.
„Ponieważ już go nie będzie, a przecież jego pragnie Ciemność i nieważne wtedy będzie w jaki sposób zniknie. Ale jeśli puścisz go wolno, wtedy będziesz posiadał prawo do jego wolności. Tego właśnie najbardziej pragnie Ciemność”- wyjaśnił.

Król bardzo się rozzłościł, ale wiedział, że Beau ma rację. Posiadanie Księżyca jest bezcelowe, a coś co nie ma celu smakuje okropnie. Rozkazał więc Beau uwolnić Księżyc i oddać go Niebu. Księżyc jednak, przebywając w sercu bohatera, za nic nie chciał się z nim rozstawać. Płakał i płakał co spowodowało, że Beau było go żal, aż w końcu postanowił, że zostawi w swym sercu mały kawałek Księżyca. Dało mu to siłę, spryt i szybkość, które utracił podczas misji, a także sprawiło, że świecił od wewnątrz. Zrobił jeszcze jedną rzecz: zabrał kawałek Ciemności z Beau i zabrał ze sobą do Nieba. Tym sposobem zawsze byli razem. Dlatego właśnie jest taki blady i potężny i dlatego też zaczął nienawidzić Króla.

Następna historia ma tytuł: ”Co mama myślała, że widziała i dlaczego zaczęłam płakać, gdy się o tym dowiedziałam”; wiem, że to naprawdę głupi i kiepski tytuł, ale nie byłam wtedy zbyt oryginalna. Opowieść ta jest niezwykle soczysta, ponieważ pokazuje, że w rzeczywistości Beau nie jest tak do końca zły. Szczerze? Bardzo mnie ta historia przestraszyła…

Kiedy poprosiłam mamę, żebyśmy porozmawiały o Beau nagle zrobiła się spięta i poważna. Na co dzień jest wesoła jak to tylko możliwe, troskliwa, kochająca, piekłaby ciągle dla wszystkich ciasteczka nawet jeśli nie szło jej to najlepiej i pewnie puściłaby kuchnię z dymem, a przede wszystkim myślała racjonalnie. Jest wspaniałym lekarzem i jedyne odstępstwo od jej niezachwianej logiki jest jej głęboka religijność. Zdecydowanie nie lubi rozmawiać o mrocznych rzeczach.

Kiedy skończyłam siedem lat zaakceptowała Beau, chociaż nie wiedziała, co tak naprawdę ma o tym myśleć. Wszystkie podręczniki i pediatrzy zapewniali ją, że wymyśleni przyjaciele to normalna kolej rzeczy- zupełnie normalne zjawisko, nawet jeśli była to trochę mroczniejsza kreacja wyobraźni. Poza tym byłam szczęśliwą, lubiącą róż i kucyki, zdrową dziewczynką rozwijającą się prawidłowo socjalnie z prawdziwymi dziećmi, a Beau pomagał mi w pokonywaniu moich najmroczniejszych lęków i myśli, czego prawdopodobnie najbardziej w tamtym czasie potrzebowałam.

Prawda jest jednak taka, że o niektórych historyjkach, tak jak o tej z potworem w szafie, mamie w ogóle nie opowiedziałam. Nawet wtedy byłam świadoma faktu, że lepiej by było gdybym z nią o tym nie rozmawiała.

Bardzo często byłam pozostawiana sama sobie i musiałam wymyślać własne gry i zabawy, ponieważ mój starszy brat był „za fajny”, żeby się bawić z taką smarkulą jak ja. Beau był niemal nieodłącznym elementem każdej z zabaw. Kiedy nie było go w pobliżu wyobrażałam sobie, że jestem nim i walczyłam z potworami albo wybierałam się w dalekie podróże by zaznać tam niesamowitych przygód. Kiedy przychodził, mama zastawała mnie w moim pokoju mówiącą do kogoś, kogo tam nie było i rysującą zawzięcie w przerażającym bezruchu. Będąc trochę starsza zaczęłam bawić się w inne gry. Pewnego dnia mama znalazła mnie na ganku jak czołgałam się po podłodze zawinięta w gruby koc. Na pytanie co robię, odpowiadałam, że chcę się nauczyć być myśliwym tak jak Beau.

Nie zastanawiała ją ta sprawa przez jakiś czas, ale moje dziwne zachowania zaczęły być powoli niepokojące, gdy stałam się czymś w rodzaju małego złodzieja. Mama znajdowała w moim pokoju przeróżne przedmioty. Czasem były to takie rzeczy, których nigdy nie podejrzewałaby znaleźć w sypialni swojej małej córeczki. Oczywiście winę za każdą kradzież zwalałam na Beau, a mama powiedziała, żebym poinformowała Beau, żeby przestał brać rzeczy, które nie należą do niego i znalazła sobie inną grę.

Szczerze mówiąc to raczej nie było nic paranormalnego, skłaniałabym się do przekonania, ze to byłam ja. Byłam równie okropna jak każdy zdziczały dzieciak w moim wieku i kto wie, co znajdywałam i chomikowałam. Po tym jak zagroziła, że nie będę dostawać deseru aż to się nie skończy, znalazłam inną grę. Zaczęłam lunatykować.

Rankiem mama znajdowała mnie w naprawdę dziwnych miejscach. Zaczęło się niewinnie. Często budziłam się na podłodze koło łóżka lub kanapy. Ponownie lekarze uznali, że nie ma się czym przejmować, ale wtedy to przekształciło się w coś dziwniejszego. Znajdowali mnie w miejscach, gdzie nie miałam możliwości dostania się podczas snu albo nie przyszłoby mojej mamie do głowy, że tam właśnie szukać. Parę z nich to takie jak szafka kuchenna, prysznic w gościnnej toalecie, biurko mojego brata. Ma on niesamowicie lekki sen, więc powinien słyszeć jak przychodzę i próbuję wczołgać się do biurka. Było ono praktycznie nie do zdobycia, a mama miała duże trudności z wydostaniem mnie na zewnątrz.

Rzecz w tym, że ja to wszystko pamiętam. Jest to jedno z moich precyzyjniejszych wspomnień, może dlatego, że jest trochę świeższe. Pamiętam, że lunatykowanie było główną częścią zabawy. Podczas chodzenia miewałam sny. Widziałam wszystko w tej, zdaje się, nieprzeniknionej ciemności, a Beau był moim przewodnikiem. Uczył mnie sztuki szpiegowania w jego dziwny odtwórczy sposób. Tak przynajmniej to wyglądało w moim śnie. Pewnej nocy mama obudziła się ze snu. Powiedziała mi to, co zapamiętała z tamtej nocy. Nie mówię, że to się wydarzyło na pewno i nawet ona utrzymuje, że mogło jej się to wszystko śni albo pamięć jej szwankuje i dobudowuje pewne elementy, ale czuła się na tyle pewnie, by mi o tym opowiedzieć, że poczułam się tak, jakby mówiła, że rzeczywiście widziała coś dziwnego. Kiedy się obudziła jej pokój był w kompletnej stagnacji i ciszy. Ten sam rodzaj ciszy, który odwiedzał regularnie nasz dom. Mówiła, że to było takie uczucie, jakby wszystko w pokoju wstrzymało oddech i czekało na to, co wydarzy się za chwilę. Siedziała na łóżku nieruchomo, otwierając szeroko oczy i próbując się dowiedzieć, co wybudziło ją ze snu. W pewnym momencie drzwi od pokoju otworzyły się…

Otworzyły się bezgłośnie i jak wszyscy doskonale wiecie, drzwi powinny wydawać odgłos choćby przy przekręcaniu lub naciskaniu klamki. Powoli się przemieściły i wczołgałam się do środka. Powiedziała, że moje oczy był zamknięte i bez dwóch zdań- lunatykowałam, ale czołgałam się w bardzo precyzyjny sposób podobny trochę do krokodyla. W ciszy przemierzyłam pokój, a potem przeszłam na małe przejście łączące jej łazienkę i przebieralnię. Przyznała, że na chwilę zamarła, bo nie była pewna, co ma w tym momencie zrobić, a poza tym nie wierzyła własnym oczom, że to, co widzi, to prawda. Wiedziała jednak, że musi sprawdzić czy nic mi nie jest i czy potrzebna jest mi pomoc, nieważne jak przerażającą rzecz robiłam. Jestem jej córką, mimo wszystko.

Cisza w pokoju po prostu zniknęła, ale kiedy weszła do przebieralni cień i powietrze stało się gęstsze. Jakby cały świat się dusił. Kotłowałam się w jej butach, szepcząc coś przez sen. Zawołała mnie, zapytała czy wszystko w porządku i co robię. Odpowiedziałam (oczywiście przez sen), że poluję na coś. Krótko mówiąc moja mama miała w tym momencie nerwy w strzępach. Chwyciła złoty krzyżyk wiszący na jej szyi i cicho wymówiła modlitwę, co raczej nie przyniosło żadnego rezultatu. Następnie powiedziała ”Mówię Ci, musisz przestać i pójść spowrotem do łóżeczka. Czas najwyższy, żebyś trochę się przespała”
Moja odpowiedź nie miała żadnego sensu, ale doskonale je zapamiętała. Odwróciłam głowę od kąta, któremu się przyglądałam i spojrzałam na nią, oczywiście z zamkniętymi oczami. Odpowiedziałam „Ale… Ty nie chcesz żebym się schowała przed nimi kiedy będą próbowali mnie znaleźć…?”

Mama nie odpowiedziała. Dalej odmawiała modlitwy i wtedy cisza znów nadeszła. Mimo, że była kompletnie przerażona, po kilku minutach przyglądania się moim poczynaniom wzięła mnie na ręce zaniosła do łóżeczka. Nigdy nie opowiadała mi o tym, gdy byłam mała, ale doskonale pamiętam czasy, kiedy zaczęła zmuszać mnie do chodzenia do kościoła wcześnie rano w niedzielę. Pozbyła się większości moich rysunków przedstawiających Beau, ale nie wyglądało na to, żeby mnie to bardzo obeszło, co ja porządnie zdezorientowało. W końcu spytała mnie pewnego popołudnia, czy nadal bawię się w polowanie. Miałam wtedy bardzo poważny wyraz twarzy i oznajmiła, że już się w to nie bawię i nie chcę być myśliwym. Nie wdawałam się w szczegóły, ale pamiętam, że wiedziałam, dlaczego nie powinnam tego robić. Nie mam pojęcia na ile to zdarzenie jest prawdziwe. Pamięć jest równie zwodnicza jak zabawa w lunatykowanie, więc wszystko to mógł zmyślić mój młody umysł. Kiedy byłam mała mieliśmy grubego, rudego kota imieniem Fuzzy. Fuzzy i ja nie za bardzo się dogadywaliśmy, bo nie lubił kiedy nad głową wrzeszczała mu nieznośna dziewczynka, ale mimo wszystko lubiłam go, bo był naszym domowym zwierzątkiem. Dzień po koszmarnej nocy w przebieralni mamy bawiłam się z Fuzzym i najwidoczniej za mocno go tarmosiłam, bo ugryzł mnie i uciekł. Nie było to mocne ugryzienie i lekko zszedł mi naskórek, ale byłam w szoku i zaczęłam płakać.

To najwidoczniej nie spodobało się Beau. Tej nocy obudziło mnie jego wołanie. Większość moich wspomnień dotyczy jego głosu lub głowy, która wydawała się unosić w ciemnościach. Tej nocy zablokował sypialniane okno, pochylił się nade mną i wyszczerzył szeroko spoglądając mi w oczy. Był to naprawdę niepokojący mentalnie obraz w mojej głowie i jeśli jako dzieciak to był tylko wytwór mojej wyobraźni, to nie mogę uwierzyć, że przez cały ten czas choć trochę się nie bałam.

Beau oznajmił, że chce, żebym coś zobaczyła. Wydawał się bardzo podekscytowany. Jego palce musnęły moją dłoń i powiedział: „ Będę nosił kocie zęby jako dekoracje do mojej korony”. Następnie przesunął się do okna i skinął na mnie. Nie powiedział tego na głos, ale wiedziałam, tak jak się wie w przypadku zmyślonych przyjaciół albo snów, że chciał mi pokazać w jaki sposób działają prawdziwi myśliwi. Minęłam Beau i spojrzałam przez okno. Moja sypialnia miała widok na ogródek. Nic szczególnego- parę drzewek i hamak, a wszystko ograniczone płotem i prawami własności prywatnej. Cała scena rozgrywała się w świetle księżyca i ciszy, przez co wydawało się tak dziwne, nie z tego świata. W miarę jak przyzwyczajałam się do ciemności dostrzegłam mały kształt przemykający po ogrodzie i zorientowałam się, że to był Fuzzy. Byłam tak skupiona na jego sylwetce, że nawet nie zauważyłam, jak Beau opuścił pokój, aż do momentu, w którym w ogrodzie pojawiła się jeszcze jedna figura. Było to nic innego jak rozmazany, cienisty kształt. Mogłam to jedynie opisać jak bardzo słabe źródło światła. Fuzzy od razu to dostrzegł i skierował głowę w tamtym kierunku. Postać podeszła do niego, a kot zaczął ostrzegawczo prychać. Nawet jeśli jego imię było głupie, Fuzzy był olbrzymim samcem. Nieraz wracał z wielu bijatyk z kotami, czy ignorował auta, żeby to one dla niego specjalnie zwolniły. Kształt jednak nie wydawał się być przestraszony. Fuzzy charknął i wydał z siebie przeciągły jazgot. Plama kierowała się wciąż w stronę kota, mimo że ten biegał jak szalony po ogródku, a czasem nawet znikał plamie z widoku. Starałam się ich namierzyć albo chociaż sprawdzić, dokąd mogli pobiec, ale zdecydowanie dawno opuścili ogródek. Z oddali słyszałam coś, co przypominało naprawdę okropną kocią walkę. Każdy kto kiedyś tego uświadczył wie, że koty wyją jakby miały się nawzajem zamordować plus chór małych dzieci. To naprawdę straszne, jakby ktoś wiercił wiertłem w zębie. To brzmiało wyjątkowo okrutnie, ale nie słyszałam żadnego innego zwierzęcia. Tylko jeden kot. Prawdopodobnie Fuzzy…

Następnego ranka zeszłam po schodach i spytałam mamy, gdzie jest Fuzzy. Odrzekła, że nie wie, nie widziała go jeszcze, ale miała nadzieje, że wkrótce się zjawi. Jak większość kotów wałęsał się pewnie po okolicy, ale zawsze wracał do domu na jedzenie. Fuzzy czuł się w domu dobrze i nie oddalał się od niego za daleko. Mama przypuszczała, że coś mogło go zaatakować i zrzucała winę na psy w sąsiedztwie. Oczywiście nie pokazała mi jego ciała, ale pochowałyśmy go w pudełku po butach pod drzewem. Pewnie miała rację, a ja całą tą scenę wymyśliłam w swojej głowie, kiedy słyszałam odgłosy walki za oknem. Jednak, nadal pamiętam, co powiedział mi Beau.

I właśnie wtedy pierwszy raz poczułam do niego nienawiść, tak myślę.

Po pierwsze schlebia mi, że podoba Wam się ta historia. Nawet jeśli dzieje się tu wiele dziwnych rzeczy, nie chce ludzi niepokoić czy zanudzać. Uwielbiam pisać tu z Wami i nawet jeśli stanie mi się przez to coś złego, nie chcę być dla nikogo obciążeniem czy bezużyteczną częścią serwisu. Poza tym widziałam Wasze prace i muszę przyznać, że jesteście naprawdę utalentowani. Dziękuję Wam bardzo za wsparcie. Ponadto bardzo proszę o przebaczenie jeśli są jakiekolwiek literówki lub piszę nieskładnie. Pracuję tak ciężko, że przez dwa dni spałam łącznie 5 godzin.


Nagle zaczęło się robić dziwnie. Nie mam pojęcia, jak o tym opowiedzieć. Opiszę wydarzenia najlepiej jak potrafię, a potem opowiem Wam jeszcze więcej. Szczerze? Sama nie wiem, czy to o czym mówię to odświeżanie moich wspomnień, które odkrywam na nowo czy kompletnie co innego. Za każdym razem, gdy do tego powracam, pojawiają się nowe elementy. Chodzi mi o to, że musi być tego naprawdę dużo skoro działo się to przez 3, 4 lata mojego dzieciństwa, ale nie mogę Wam nic więcej powiedzieć.

Myślę, że powoli dochodzę do siebie. Pozwólcie mi opowiedzieć, co się wydarzyło zeszłej nocy…
Mój przyjaciel Chris przyjechał do mnie po tym jak miałam paraliż przysenny. Powiedziałam mu o wszystkim. O głosach, wizytach u terapeuty, radiu, widzeniu kogoś w moim domu, Beau i o całej reszcie. Jego odpowiedź, biorąc pod uwagę fakt, że lubił sobie często zapalić jointa, nie była zaskakująca. Zaproponował, żebym spaliła sobie jednego, co pomoże mi się zrelaksować i lepiej będzie mi się spało. Głupio mi się przyznać, ale przez to że byłam wychowywana przez bardzo religijną matkę i wpajała mi zakaz używania narkotyków, w swoim życiu zapaliłam może z dwa razy, ale ostatnimi czasy byłam tak zestresowana, a w pracy nie robili testów narkotykowych, więc czemu by nie? To mi raczej nie zaszkodzi.

Więc postanowiłam, że skończę z tym najszybciej jak się da, ale zaraz potem byłam na haju. Leżeliśmy razem, oglądaliśmy filmy, jedliśmy kanapki i oboje nawet nie zauważyliśmy, kiedy zasnęliśmy. Następna rzecz jaką pamiętam, to że obudziłam się w salonie. W TV nie było nic oprócz czarnego ekranu, który lekko brzęczał, pewnie dlatego, że majstrowaliśmy przy DVD i najwidoczniej film musiał się skończyć. Chris spał na fotelu, więc zdecydowałam, że zwlekę się z kanapy i skierowałam się do sypialni. Rzuciłam się na łóżko i od razu zasnęłam. Myślę, że zioło naprawdę było mocne, ale z drugiej strony byłam z pewnością wyczerpana. W czasie spania miałam pewnego rodzaju sen.

Śniłam, że się obudziłam bo poczułam, że ktoś trzyma mnie za rękę. Nie otworzyłam oczu, bo myślałam, że to Chris się wygłupia, ale powoli dochodziło do mojej świadomości, że palce tej osoby były niewiarygodnie zimne, wręcz lodowate i kościste, to nie wydawało się normalne. Nie wiem, jak to wyjaśnić. To było takie uczucie, jakby złapał mnie za rękę ktoś, kto nigdy nie trzymał nikogo za rękę, a palce niezdarnie oplatały moją dłoń. Otworzyłam oczy (oczywiście we śnie) i to był ON.

To był ten sam mężczyzna, którego widziałam ostatnio kucającego w rogu łóżka. Powstał i podszedł do mnie. Miał tą samą albinoską skórę, mleczne oczy i białe włosy. Uśmiechnął się, a usta odkryły ostre jak szpilki zęby. To było jak patrzenie na krokodyla, który otwiera swoją paszczę i pozostaje w bezruchu. Zrozumiałam, dlaczego jako mała dziewczynka nie potrafiłam dokładnie zdefiniować jego odzienia. Jego ubrania składały się z głębokiej czerni, granatowego i szarego, ale zbudowane dziwnych trofeów i nagród, które wygrał. Były to w większości dziwne rzeczy, nieznane naszemu światu, pochodzenia królewskiego.

Bałam się. Nie umiem kłamać, ale mimo to powiedziałam, że się nie boję. A może to zioło albo stan uśpienia było tym, co tymrazem nie dawało mi zwariować. Mam na myśli to, że był w całej swojej wyśmienitej formie, otaczała go cześć i chwała- Beau taki jakiego pamiętam. Nie cofnęłam nawet ręki. Myśląc o tym śnie teraz, część mnie była przekonana, że to na nic się nie zda. Już mnie miał.

„Skąd mogę wiedzieć, że jest prawdziwy?”- zapytałam
Pochylił się nade mną i pomyślałam wtedy, że jego ruchy w żaden sposób nie przypominają ludzkich. Były zbyt zwinne i elastyczne. Przysunął twarz blisko mojej, patrząc wprost na mnie swoimi mlecznymi oczami i przysięgam, że pomyślałam wtedy, że ma zamiar rozerwać mnie na strzępy. Przesunął się do boku i przycisnął swoją głowę do mojej prawej skroni jak duży pies. Nie było to przyjemne ani komfortowe, ale był to pewien znak przywiązania.

„Mały Jeep”- odpowiedział. Powiedział to zbitkiem głosów 12 kobiet. Może nawet o tym nie wiedzieliście, ale nazwa Jeep SUV została zaczerpnięta od jednego z bohaterów bajki Popeye. Eugene Jeep była magiczną istotą i, jak poniższy tekst wskazuje, miał „czterowymiarowy mózg”. Mógł przechodzić przez ściany, teleportować się i robił różne inne rzeczy, a także zawsze musiał mówić prawdę. Jadł tylko storczyki.

Został nawet opisany na Wikipedii: Eugene the Jeep

Kiedy byłam dzieckiem odwiedzałam swoich dziadków, u których oglądałam stare odcinki Popeya. Eugene był wtedy moją ulubioną postacią. Myślałam, że jest słodki i podziwiałam wszystkie jego magiczne sztuczki. Biegałam nawet po pokoju wykrzykując co chwila: ”Jeep!” tak jak on. Mój wymyślony przyjaciel myślał, że jest to trochę pokręcone, tolerował to i po pewnym czasie zaczął mnie nazywać „Małym Jeepem”. Nikt więcej o tym nie wiedział i tak do mnie nie mówił. Nawet ja o tym zapomniałam, dopóki mi o tym nie przypomniał. Nie wiem do końca, czy zdało to test na dział paranormalny /x/, ale dla mnie był to wystarczający dowód.

„Ale ty nie jesteś prawdziwy. Istniejesz tylko dzięki mojej wyobraźni”- odparłam
Znów wstał i szczerzył się do mnie. Myślałam, że ma zamiar coś powiedzieć, ale nagle wyraz jego twarzy diametralnie się zmienił. Zęby wciąż były widoczne, ale usta wykrzywiły się w wyraźne oburzenie. Jego oczy zwróciły się w tył, a chwilę potem podążyła za nimi głowa, przechylając głowę do góry, jakby patrzył w niebo. Jego szyja przekrzywiła się lekko do przodu, a oczy lekko skierowały w stronę okna, gdzie nawet nie patrzyłam, bo skupiłam się na tym, co wychodziło z jego ust. Wyglądało jak jakiś rodzaj bardzo gęstej, intensywnie czarnej smoły wypływającej spomiędzy ostrych zębów. Nie potrafię nawet zdefiniować tego smrodu, który mu towarzyszył. Nigdy wcześniej nie czułam czegoś tak okropnego. To było jak zapach śmieci, zgniłej sałaty i starej krwi, ale z pewnością to nie było wszystko. Najgorsze w tym wszystkim było to, że to coś pełzało. Szlam zaczął się formować w tłuste, obleśne larwy, które czołgały się po jego policzkach.

Wybełkotałam wtedy coś w stylu „co?” i „Beau?”, bo nie miałam zielonego pojęcia, co robić, ani co się dzieje. Przyrzekłam sobie w duchu, że już nigdy więcej nie zajaram zioła. Jedyną rzecz, którą wiedziałam to taka, że obecna sytuacja nie mieściła mi się w głowie. Ociężale spojrzał na mnie i jego i tak wielkie oczy zrobiły się jeszcze większe, wyglądało to tak, jakby spojrzenie na mnie wymagało wiele wysiłku.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz