12 cze 2013

Syndrom szczęśliwej kukiełki.

To proste - myśleliśmy. Weź parę chromosomów, potnij, złóż na nowo - i spójrz - mamy człowieka idealnego! Dalej nie jestem pewien co poszło nie tak. Może błąd w obliczeniach? Pomyłka w procedurach? A może jeszcze coś innego. Kto to wie?

Mnie i kilku kolegów psychologów zaintrygowały ludzkie emocje. Złość, smutek, radość. Czy istnieje możliwość, aby ustawić ludzki mózg tylko na jedną z emocji? "Zablokować" radość tak aby smutek czy złość nigdy już nie były problemem? No cóż - teoretycznie da się.

Nie będę opisywał całej procedury naszego eksperymentu. Z dwojga powodów: nie chcę abyś mógł je powtórzyć i boję się, że mogę wpaść w szał kiedy będę je opisywał - te wszystkie okropne rzeczy, które zrobiliśmy...

Byliśmy ambitni, młodzi, nic nie mogło nas powstrzymać i nikt nie mógł nas przekonać, że się mylimy. Wszystko co powiem na ten temat to, że wzieliśmy parę komórek macierzystych i przekształciliśmy je w płody. Lekko tylko zmodyfikowaliśmy ich geny.

Eksperyment nazwaliśmy "Człowiek - Anioł", a jego celem było stworzenie istoty, która zdolna będzie do odczuwania tylko jednej emocji: radości. Muszę się do czegoś przyznać. Niestety… coś poszło nie tak. Okropnie nie tak!

Połowa obiektów testowych zmarła niespodziewanie, bez żadnych powodu i żadnych zwiastujących objawów. Pozostała połowa urodziła się okropnie zniekształcona. Tylko trójka była taka jak powinna. Perfekcyjna - tak myśleliśmy. Człowiek, z umysłem zdolnym tylko do radości!

Wszystko przebiegało tak jak powinno aż do osiemnastego miesiąca. To wtedy wystąpiły pierwsze syndromy. Zaburzenia równowagi, problemy z jedzeniem i spaniem, słabe reakcje na bodźce. Każdy z nas spanikował, jednak nikt tego nie okazywał - wszyscy udawali spokojnych i chcieli kontynuować prace. A to właśnie wtedy powinniśmy byli przerwać… trzeba było zabić te przeklęte obiekty testowe, zakopać je i zamknąć laboratorium. Ale nie… kontynuowaliśmy!

Wszystko się pogarszało. Obiekty ruszały się coraz bardziej sporadycznie, nie były w stanie artykułować żadnych słów - mimo to potrafiły się śmiać i robiły to często. Zbyt często. To nie był radosny uśmiech, tylko cichy, niemalże nerwowy. Robiły to non-stop. Nieważne ile bólu zadawaliśmy obiektom, one i tak wpatrywały się i śmiały się szyderczo.

Spodziewaliśmy się, że obiekty będą wykazywały ponadprzeciętne zdolności przyswajania wiedzy. Było jednak dokładnie odwrotnie, były umysłowo opóźnione. Nie mogły skupić uwagi na niczym dłużej niż pięć minut - zawsze zaczynały się śmiać. Prowadziliśmy dalej nasze badania, mieliśmy nadzieje, że wszystkie te symptomy ustąpią kiedy dzieci dorosną. Zresztą, nazwaliśmy te objawy syndromem szczęśliwej kukiełki. Ich bezmyślne ruchy przypominały właśnie kukiełki poruszane przy pomocy sznurków.

Pięć lat po rozpoczęciu badań zdaliśmy sobie sprawę, że nie ma już nadziei. Nie mogliśmy dłużej znieść nieprzerwanych śmiechów tych dzieci - jakby one wiedziały coś czego my nie wiemy, jakby przekazywały sobie jakiś ukryty żart. Ten widok sporadycznie podrygujących dzieci, nieustannie śmiejących się jest naprawdę okropny. Dwóch kolegów nie wytrzymało tego i zrezygnowało. Nigdy więcej nie mieliśmy od nich żadnych wieści. Byli jakby nieżywi.

Dzieci nie odzywały się od pięciu lat. Tylko śmiech. Ten przeklęty śmiech. Kiedy karmiliśmy je patrzyły na nas tymi wielkimi oczami, drgając i śmiejąc się, bez żadnego słowa. Tym razem daliśmy im jedzenie, do którego dodaliśmy truciznę, miała ona zabić obiekty nie sprawiając im przy tym bólu. Nie było to łatwe, ale musieliśmy to zrobić.

Kiedy mój kolega wszedł do pomieszczenia gdzie trzymaliśmy obiekty i położył przed jednym z chłopców tacę z pożywieniem śmiech ustał. Chłopak spojrzał na kolegę i jego oczy jakby pociemniały, a wyraz twarzy stał się śmiertelnie poważny. Wszystkie dzieci zamilkły.

Wpatrywały się w naszego znajomego i co chwile podrygiwały. Kolega był w szoku i nie mógł się ruszyć. Wszyscy badacze w pomieszczeniu wyciągneli długopisy i podkładki - chcieliśmy opisać całą sytuację. Wtedy też nasz kolega padł na kolana, złapał się za głowę i zaczął krzyczeć. Wyglądało to jakby nagle zaczął odczuwać ogromny ból. Nie wiedzieliśmy co robić. Wrzeszczący z bólu zemdlał.

Chciało mi się wymiotować, udało mi się jednak powstrzymać torsję - czego nie można powiedzieć o kilku pozostałych członkach zespołu. Działo się coś nienormalnego. Można było wyczuć jakaś mroczną siłę w powietrzu. Szybko zamknęliśmy pomieszczenie w którym byliśmy, odgradzając się od obiektów. Jeden z chłopców patrzył na drzwi i śmiał się. Upadł na podłogę i śmiał się szaleńczo. Pozostałe obiekty zrobiły to samo. Po paru minutach wstali, ciągle podrygując i chichocząc.

Zgasły światła. Słyszałem odgłosy jakby łamania, pękającego szkła, krzyki. Najbardziej przerażające były te mroczne szepty, przerywane cichym śmiechem.

Kiedy światła wróciły okazało się, że obiekty zniknęły. Dwóch innych badaczy leżało nieprzytomnych obok mnie - ich ciała były wykrzywione pod dziwnymi kątami, a z ich ust ciekła krew. Wydawało się, że nie żyją. Nie okazywali żadnych oznaków życia, ale mogę przysiąc, że słyszałem jakby się śmiali. Nie było pulsu, nie oddychali, a ja słyszałem ich cichy śmiech.

Mimo, że dzieci zniknęły czułem, że jestem obserwowany.

Ja i jeden ocalały kolega zamknęliśmy szybko wszystkie możliwe wejścia i zabarykadowaliśmy się w laboratorium.

---

Ciągle czuję się jakbym był obserwowany, ciągle słyszę śmiechy i szepty w moich snach, często nawet po przebudzeniu. Kiedy tak się dzieje uciekam - wstaje i opuszczam miejsce w którym jestem. Nigdy nie przebywam w jednym mieście dłużej niż kilka dni.

A najgorsze - wydaje mi się, że syndrom szczęśliwej kukiełki rozprzestrzenia się. Widywane były dzieci z takimi samymi objawami jak nasze obiekty. Nie mam pojęcia jak to możliwe, ale to się rozprzestrzenia! Czytałem, że ktoś gdzieśtam odkrył chorobę będącą następstwem problemów z 15 chromosomem. Chorzy byli radośni. Chorobę nazwano "Anielskim syndromem". Jak dotąd chorzy wydają się niegroźni. A ja wiem, że to nie prawda.

Wiem, że pewnego dnia mnie znajdą. Zaakceptowałem to. Należy mi sie to za próbę ingerowania w naturę. Zostawiam ten list tutaj jako przestrogę. Przyjdą też po ciebie, przyjdą po wszystkich z nas. Jeżeli kiedykolwiek usłyszysz szept, śmiech - ledwo na granicy słyszalności, uciekaj! Jeżeli kiedykolwiek będziesz miał wrażenie, że dostrzegłeś coś ledwo kątem oka - uciekaj.

Ostrzegam cię: nie ingeruj w coś w co nie powinieneś. Pamiętaj, że nawet anioły mogą być demonami w przebraniu. Nie szukaj mnie. Ja i tak będę wkrótce martwy.

---

Powyższy list został znaleziony w jednym z opuszczonych i zniszczonych laboratoriów na Alasce. ( Tłumaczenie - scaryguy. )

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz