6 gru 2013

Tulpa

Połowę zeszłego roku spędziłem uczestnicząc, jak mi powiedziano, w eksperymencie psychologicznym. Zauważyłem ogłoszenie w miejscowej gazecie – szukali kreatywnych ludzi, którzy potrzebowali trochę kasy. Było to jedyne ogłoszenie w tym numerze, które nie wymagało żadnych kwalifikacji, a mi bardzo potrzeba było kasy, więc zadzwoniłem i umówiliśmy się na rozmowę.

Powiedzieli, że będę musiał tylko siedzieć w jednym pomieszczeniu, bez towarzystwa, z sensorami badającymi działalność mojego mózgu. Powiedzieli, że będę widzieć „siebie dwóch”. Dodali, że to nazywa się „tulpa”
Nie brzmiało to zbyt ciężko, więc zgodziłem się, gdy tylko dowiedziałem się ile mi za to zapłacą.

Zostałem przyprowadzony do niewielkiego pokoiku z łóżkiem i małym stolikiem, na którym stało niewielkie czarne urządzenie. Do niego były podłączone sensory przyczepione do mojego ciała. Jeszcze raz powiedzieli mi o widzeniu siebie podwójnie, po czym poinstruowali mnie, że gdybym się znudził lub stał się nerwowy, zamiast wykonywać ruchy lub chodzić po pokoju, powinienem wyobrażać sobie, jak robi to „drugi ja”, lub rozmawiać z nim, i tak dalej… Chodziło o to, bym cały czas czuł, że on jest przy mnie.

Na początku nie było mi łatwo. „Drugi ja” był pod moją kontrolą bardziej niż jakikolwiek sen jaki miałem. Widziałem go przez kilka minut, a później się rozpraszałem. Mniej więcej czwartego dnia, potrafiłem utrzymywać go przy sobie przez jakieś sześć godzin. Pochwalili mnie, że świetnie mi idzie.

Drugiego tygodnia eksperymentu dostałem inny pokój. Miał on na ścianach zamontowane głośniki. Powiedzieli, że chcieli zobaczyć, czy uda mi się utrzymać tulpę pod wpływem rozpraszających bodźców. Muzyka, a raczej dźwięki płynące z głośników były niezharmonizowane i pełne dziwnych zakłóceń. Trochę utrudniały mi wywołanie tulpy, ale jakoś mi się udało. W następnym tygodniu zaczęły się robić jeszcze dziwniejsze, pełne wrzasków, sprzężeń zwrotnych, dźwięków podobnych do wybierania numeru przez modem, głosów w jakichś dziwnych językach… Wyśmiałem to – wtedy byłem dobry w tulpie.

Po jakimś miesiącu, zaczynałem się nudzić. Aby nie oszaleć, zacząłem rozmawiać z „drugim mną”, grać z nim w kamień, papier, nożyce itd… Wyobrażałem sobie też że żongluje, tańczy breakdance lub cokolwiek sobie wymyślę. Spytałem eksperymentatorów, czy fakt, że jestem debilem jakoś wpłynie na wyniki badań, ale powiedzieli żebym się nie przejmował.

Tak więc ja i „drugi ja” rozmawialiśmy, graliśmy i przez jakiś czas nawet sprawiało mi to przyjemność. Ale wtedy zrobiło się nieco dziwnie. Mówiłem mu pewnego dnia o swojej pierwszej randce, a on mnie poprawił. Powiedział, że zamiast żółtej (jak powiedziałem) koszulki, moja dziewczyna miała wtedy zieloną. Zastanowiłem się przez chwilę i okazało się, że faktycznie tak było. Trochę się przestraszyłem i powiedziałem o tym naukowcom. Odpowiedzieli mi, że z pomocą wytworu swego umysłu uzyskuję dostęp do podświadomości i właśnie podświadomie zauważyłem, że się pomyliłem.

To, co uważałem za straszne, okazało się wspaniałe! Poćwiczyłem trochę i okazało się, że mogę zadawać pytania tulpie i uzyskiwać odpowiedzi od podświadomości. Mogłem nawet cytować co do litery całe strony książek przeczytanych lata temu. Potrafiłem sobie przypomnieć rzeczy, które uczono mnie jeszcze za czasów liceum. To było naprawdę świetne.

Wtedy zacząłem używać tulpy poza ośrodkiem badań. Na początku robiłem to rzadko, lecz byłem do niego już tak przyzwyczajony, że zaczęła mnie dziwić jego nieobecność. Kiedy się nudziłem, przywoływałem „drugiego siebie”. Później robiłem to coraz częściej. Śmieszyło mnie, że mam „niewidzialnego przyjaciela”. Wyobrażałem go sobie cały czas: gdy siedziałem w barze z kumplami, odwiedzałem rodziców, raz nawet „zabrałem” go ze sobą na randkę. Rozumieliśmy się bez słów, więc mogłem z nim rozmawiać i czuć się jak najmądrzejszy człowiek na świecie.

Tak, wiem, brzmi to dość dziwnie, ale naprawdę czerpałem z tego przyjemność. Był nie tylko moją chodzącą encyklopedią z rzeczy, które zapomniałem, ale też miałem z nim bardzo dobry kontakt. O wiele lepiej niż ja rozumiał mowę ciała. Przykładowo, na tej randce, na której ze mną był, czułem że nie idzie mi zbyt dobrze, ale on wskazał mi szczegóły: dziewczyna śmiała się z moich żartów odrobinkę za bardzo, przechylała się w moją stronę, gdy coś mówiłem, itp. Słuchałem jego głosu. Powiedział mi, że jest bardzo dobrze i że widać że ona na mnie leci.

Gdy byłem w ośrodku badawczym psychologów przez bite cztery miesiące, stale on ze mną był. Naukowcy spytali mnie pewnego dnia, czy nadal go widzę. Potwierdziłem. Badacze wydawali się bardzo zadowoleni. Spytałem „drugiego siebie” czy wie, o co im chodziło, ale on tylko wzruszył ramionami

Nieco oddaliłem się od świata rzeczywistego. Miałem problem z kontaktami międzyludzkimi. Wydawali mi się tacy zagubieni i niepewni, podczas gdy tuż obok miałem coś jakby manifestację własnego ja. Nikt nie zdawał sobie sprawy z powodów swoich działań, ani czemu niektóre rzeczy ich irytują, a inne śmieszą. Nie wiedzieli, czemu zachowują się tak, a nie inaczej. Ale ja zawsze mogłem siebie o to spytać.

Pewnego wieczora zastałem przed drzwiami znajomego. Popchnął mnie nieoczekiwanie na drzwi i zaczął na mnie wrzeszczeć i krzyczeć. „Nie odpowiadałeś na moje telefony przez całe, kurwa, miesiące, pierdolony chuju! Czy cię, kurwa, pojebało!”

Chciałem go przeprosić i być może zaprosić na piwo, ale „drugi ja” wybuchnął nagłą złością. „Walnij go! Walnij!”, podpowiadał mi. Zanim się zorientowałem, walnąłem go. Słyszałem trzask łamiącego się nosa. Upadł na podłogę. Zaczęliśmy się bić.

Jeszcze nigdy nie czułem takiej wściekłości. Powaliłem go na ziemię i dwa razy potężnie kopnąłem w żebra. Wtedy on zaczął uciekać, przechylając się mocno do przodu i płacząc z bólu.

Za parę minut przyjechała policja. Powiedziałem im, że to on mnie zaatakował. Skoro go nie było, uwierzyli mi i poszli sobie. Przez cały ten czas, „drugi ja” uśmiechał się w niepokojący sposób. Całą noc rozmawialiśmy o moim zwycięstwie i o tym, jak pobiłem znajomego.

Następnego dnia zobaczyłem w lustrze podbite oko i skaleczone usta. Przypomniałem sobie o tym, co się zdarzyło. Uświadomiłem sobie, że to tulpa wpadł w gniew, a nie ja. Czułem się trochę winny i wstydziłem się swego zachowania. Tulpa przy mnie był i znał moje myśli. „Nie potrzebujesz go. Nikogo nie potrzebujesz.”, mówił mi. Dreszcze przechodziły mi po ciele.

Opowiedziałem o tym naukowcom, ale oni mnie tylko wyśmiali. „Nie możesz przecież się bać czegoś, co sam sobie wymyśliłeś”, mówili. Tulpa stał za mną i kiwał kpiąco głową, uśmiechając się złowieszczo.

Próbowałem wziąć sobie do serca ich słowa, lecz przez kolejne dni coraz bardziej bałem się swego tulpy. Wydawał się zmieniać: robił się coraz wyższy i wyglądał coraz bardziej niebezpiecznie. Mrugał oczami z wyrazem gniewu na twarzy. Przerażał mnie jego sadystyczny uśmieszek. Wtedy uznałem, że żadna praca za żadną kasę nie jest warta kompletnego oszalenia, więc jeśli będzie mi przeszkadzał, po prostu go usunę. Przyzwyczaiłem się do niego tak mocno, że jego wyobrażanie stało się odruchem. Musiałem więc bardzo się starać, aby tego nie robić. Po paru dniach ta technika zaczęła działać. Mogłem go nie widzieć przez kilka godzin, zanim do mnie powracał. Lecz za każdym powrotem był coraz gorszy. Jego skóra wydawała się świecić, jego zęby wydawały się zaostrzone jak kły zwierzęcia. Często mi groził, bełkotał przekleństwa. Muzyka, jakiej słuchałem biorąc udział w eksperymencie, wydawała się mu towarzyszyć. Zdarzało się, że byłem w domu, odpoczywałem, a tu nagle on pojawiał się z tymi okropnymi hałasami.

Wciąż chodziłem do ośrodka badawczego na te sześć godzin. Bardzo potrzebowałem tej kasy, a przecież jak mieli się dowiedzieć, że nie wyobrażam sobie tulpy? Jednak jakoś się dowiedzieli. Pewnego dnia, po jakichś pięciu i pół miesiąca od dnia, gdy poszedłem po raz pierwszy do ośrodka, dwóch potężnych facetów chwyciło mnie za bary i powstrzymało przed wyjściem. Ktoś w fartuchu zrobił mi zastrzyk.

Obudziłem się w pomieszczeniu gdzie wcześniej brałem udział w badaniach. Byłem przywiązany do łóżka. Z głośników leciały te dźwięki. „Drugi ja” stał nade mną, śmiejąc się. Nie przypominał już zbytnio postaci ludzkiej. Jego kończyny były poskręcane na dziwne sposoby, a jego oczy wyglądały jakby nie żył. Był ode mnie o wiele wyższy, lecz pochylał się nade mną. Paznokcie jego powykręcanych rąk wyglądały bardziej jak szpony. Krótko mówiąc, bałem się go jak cholera. Próbowałem go usunąć, ale nie potrafiłem się skupić. Cały czas się śmiał, przyklejając do mojej ręki wenflon. Starałem się uwolnić, ale prawie w ogóle nie mogłem się ruszyć.

„Chyba napełniają cię czymś dobrym! Jak się czujesz? Pewnie trochę ci się pierdoli we łbie?” – mówił do mnie pochylając się nade mną coraz niżej. Zacząłem się krztusić, czując jego oddech. Śmierdział zepsutym mięsem. Próbowałem się skoncentrować, ale nie potrafiłem go odpędzić.

Następne miesiące były okropne. Co jakiś czas, ktoś w kitlu przychodził i robił mi zastrzyk lub wpychał do ust tabletkę. Cały czas byłem zdezorientowany, miałem halucynacje, wizje. Cały czas „drugi ja” stał przy mnie i się ze mnie śmiał. Był częścią moich wizji, wydawało mi się nawet, że to on je tworzył. Widziałem w nich swoją matkę, jak stoi w tym pomieszczeniu i mnie opieprza, a ja podrzynam jej gardło w strumieniach krwi. Te wizje były takie prawdziwe, że mogłem nawet poczuć smak tej krwi.

Naukowcy nie rozmawiali ze mną. Błagałem, krzyczałem, miotałem przekleństwa, żądałem odpowiedzi, ale nigdy się do mnie nie odezwali. Być może rozmawiali z moim tulpą. Nie jestem tego pewien, ale pamiętam jak z nim rozmawiali, choć oczywiście mogły to być tylko halucynacje. Zacząłem utwierdzać się w przekonaniu, że to on jest tym prawdziwym mną, a ja tylko wytworem jego umysłu. Mówił mi to miliony razy, śmiejąc się ze mnie.

Za halucynacje uważam teraz to, że mógł mnie dotknąć. Więcej, mógł mnie uderzyć. Często mnie popychał i bił, gdy uznał że nie poświęcam mu wystarczająco dużo uwagi. Raz nawet złapał mnie za jądra i ściskał coraz mocniej, dopóki nie krzyknąłem, że go kocham. Kiedy indziej drapnął mnie po ręce swoimi szponami. Do dziś mam po tym bliznę – zazwyczaj staram się siebie przekonać, że po prostu się zraniłem, a jego drapnięcie to tylko halucynacje. Zazwyczaj.

Pewnego dnia opowiadał mi historię. O tym, jak zamierza zabić i wypatroszyć wszystkich, których kocham, zaczynając od mojej siostry. Nagle przerwał. Jego twarz ogarnął narzekający wyraz twarzy. Wyciągnął w moją stronę dłoń i położył ją na moim czole, tak jak robiła moja matka, gdy w dzieciństwie miałem gorączkę. Po chwili bezruchu uśmiechnął się i powiedział „Pełny kreatywności”. Potem wyszedł z pokoju.

Po jakichś trzech godzinach dostałem kolejny zastrzyk, po którym straciłem przytomność. Gdy się obudziłem, nie byłem już przywiązany do łóżka. Jakoś udało mi się dojść do drzwi. Okazały się otwarte.

Wybiegłem na korytarz i uciekałem z budynku najszybciej jak mogłem. Kilka razy się przewróciłem. W końcu dotarłem do trawnika przy budynku. Opadłem na niego i zacząłem płakać jak dziecko. Wiedziałem, że muszę uciekać, ale nie potrafiłem.

Nie pamiętam jak, ale w końcu dotarłem do domu. Zamknąłem drzwi, zastawiłem je szafą z przedpokoju, wziąłem długi prysznic i poszedłem spać. Spałem przez półtora dnia. Przez ten czas nikt nie zjawił się w domu. Przez następny dzień też nie, ani przez kolejny. To był koniec. Wiedziałem to. Spędziłem tydzień w zamkniętym pokoju, ale ten tydzień wydawał się dla mnie jak sto lat. Wcześniej wycofałem się z życia społecznego tak bardzo, że nikt nawet nie zauważył mojego zniknięcia.

Policja nie znalazła niczego. Gdy tam pojechali, budynek ośrodka badawczego był całkiem pusty. Nie zostawili żadnych śladów w dokumentach. Ich nazwiska okazały się fikcją. Nawet pieniądze, jakie dostałem, były nie do namierzenia.

Starałem się dojść do siebie. Do dziś nie wychodzę z domu. Gdy to robię, mam napady paniki. Często płaczę. Nie potrafię długo spać, mam potworne koszmary. To już koniec, mówię sobie. Przeżyłem to. Skupiam się, jak te skurwysyny mnie nauczyły, aby przekonać siebie, że tak jest. Działa. Czasem.

Nie dziś. Trzy dni temu zadzwoniła do mnie matka. Doszło do czegoś strasznego. Moja siostra padła ofiarą seryjnego mordercy. Sprawca napada na swoje ofiary, po czym morduje je i wybebesza organy.

Dziś po południu był pogrzeb. Chyba dość cudowny, jak na pogrzeb. Byłem mimo tego lekko rozproszony. Słyszałem tylko muzykę nadchodzącą gdzieś z dala. Muzykę pełną wrzasków, sprzężeń zwrotnych, dźwięków podobnych do wybierania numeru przez modem, głosów w jakichś dziwnych językach… Wciąż ją słyszę, nawet trochę głośniej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz