2 lis 2011

Nocna Rasa

Wracałam razem z kumplami z imprezy i wtedy zobaczyliśmy dziwny cień na drodze. To przypomniało mi bardzo starą historię, którą opowiedziałam wtedy i im.
 Miałam coś koło dziewięciu lat i były wakacje. Mieszkałam niedaleko mojej kuzynki, która wtedy miała siedem lat. Cały dzień przesiadywałam u niej, bawiłyśmy się, oglądałyśmy telewizje, biegałyśmy po jej ogromnym ogrodzie. Pewnego wieczoru, był to gorący sierpień, siedziałyśmy w salonie i bawiłyśmy się lalkami. Musiało już być bardzo późno, bo na zewnątrz było całkiem ciemno. W domu paliło się światło, a drzwi od tarasu były szeroko otwarte. W pewnym momencie przyszła ciotka i powiedziała, że musimy już kończyć i powinniśmy iść spać, ale my tylko pokiwałyśmy głowami.
 - Czujesz? – zapytała nagle kuzynka
 - Co?
 - Pachnie… Ziemią
 Rzeczywiście, teraz też czułam ten zapach. Taka wilgotna ziemia, robaki, zgniłe liście. Coś jak zapach gleby po deszczu.
 To było dziwne. Zapach był w całym domu i jakby się nasilał. Niezbyt się tym przejęłyśmy. Ja podniosłam swoją lalką i zapytałam się kuzynki.
 - Może teraz po – ale przerwałam. Ona mnie nie słuchała. Miała szeroko otwarte oczy i usta. Wpatrywała się w coś za mną. Odwróciłam się.
 Wtedy jeszcze nie wiedziałam, ze to oni.
 W kwadracie oświetlonego lampą tarasu stało to coś. Było wysokie, za wysokie i ciemne. Nie miało twarzy ani ubrania, ale miało kształt człowieka. Było cieniem. Cieniem.
 Serce mi waliło a do oczu prawie napływały łzy. Pierwszy raz w życiu tak się bałam. To coś jakby patrzyło się na mnie oczami, którymi nie miało. Po chwili wycofało i zniknęło w ciemności ogrodu. Siedziałyśmy w tym salonie i nie miałyśmy zielonego pojęcia co zrobić.
 - Szybko! – krzyknęła nagle kuzynka i wybiegła do ogrodu a ja za nią.
 Stałyśmy w mroku, wokół wiał dziwnie zimny wiatr, wirowały zielone liście. Ale byłyśmy samo. To znikło.
 Nigdy nie zapomnę jak się czułyśmy. I nadal ten zapach gnicia był tak mocny.
 Wróciłyśmy do domu i nikomu nic nie mówiłyśmy. Dopiero, po dziesięciu latach znowu opowiedziałam to kumplom.

 Ich reakcja mnie zszokowała.
 Siedzieliśmy teraz przy stoliku w barze, przy kilku kuflach piwach i mojej szklance z sokiem a oni gapili się na mnie z otwartymi ustami. Za oknami padał gesty śnieg. Impreza nie udała się, a my chcieliśmy obgadać pare spraw razem. Nie spodziewaliśmy się, że zaczniemy rozmawiać właśnie o tym…
 - Jezu – wyszeptał J –A ja myślałem…
 - Teraz ja – przerwał mu szybko G
 I zaczął opowiadać.
 ***
 To tez było coś dziewięć lat temu.
 G siedział w swoim pokoju na poddaszu i czytał. W dzieciństwie ciągle miał przy sobie jakąś fantastykę, czytał tego od groma a większość książek chyba znał na pamięć. Do teraz mu to zostało, tylko teraz to on pisze…
 Akurat teraz w dłoniach trzymał horror. Mama pozwalała mu czytać opowiadania o smokach i magach, ale surowo zakazywała wszelkich upiorów i duchów, wiec był strasznie zdenerwowany. Sama ksiązką, jak wspomniał była raczej marna, ale on był młody i zawsze łatwo było go przestraszyć. Duży pokój oświetlała tylko mała lampka, której światło tworzyło potworne cienie wokół łóżka. G zaczytał się bardzo mocno, serce waliło mu jakby właśnie zobaczył piękną kobietę. W książce młody chłopak szedł przez dom, gdy usłyszał dziwne stuki.
 G coś męczyło. Dziwne uczucie. I zapach.
 Podniósł głowę i zaczął krzyczeć.
 Przed jego łóżkiem stało coś.
 Tym razem to nie był po prostu cień. Miało więcej kształtów, G widział długie palce zakończone szponami, nienaturalnie długie, ugięte w kolanach nogi i wykrzywioną twarz. Krzyczał strasznie głośno, a serce mało nie rozerwało mu klatki piersiowej. Nagle to coś zaskrzeczało, odwróciło się i wyskoczyło przez otwarte drzwi balkonu. Wyskoczyło to idealne słowo.
 G patrzył się na balkon i cały drżał. A smród ziemi aż go dusił.
 ***
 Siedzieliśmy w ciszy pochyleni nad stolikiem. Nikt nie wiedział co powiedzieć. W końcu odezwał się J.
 ***
 To było tylko sześć lat temu. J był typem chłopca, który musi zrobić wszystko. Niektóre dzieci, gdy ich rodzice zakazywali im tego, wspinały się na drzewa, ale J wspinał się na sam szczyt a potem zeskakiwał z gałęzi. Tak to wyglądało. Trudno powiedzieć, że był bardzo odważny, raczej nigdy nie zastanawiał się nad niebezpieczeństwem.
 Więc ja miałam te trzynaście lat a oni też coś koło tego. Wtedy łaziliśmy razem po osiedlu, słuchając muzyki z telefonu G (nikogo nie było wokół, wiec nikomu to nie przeszkadzało). Było zimno, a na dodatek wszędzie ciemno, więc chodziliśmy drogą w świetle latarni tam i powrotem. Chyba nawet zbytnio się nie odzywaliśmy, może raz na jakiś czas ktoś coś mówił i zaraz wszyscy troje wybuchaliśmy śmiechem. Tak już było. W końcu i to nam się znudziło. Po prostu rozeszliśmy się. Ja i G w jednym kierunku a J w drugim.
 Zniknął nam w ciemności, ale po chwili przybiegł do nas. Był blady jak ściana i błagam G, żeby go odprowadził do domu. Błagam na prawie na kolanach.
 Nigdy nie rozmawialiśmy dlaczego się tak przestraszył. Aż do teraz.
 Gdy był już blisko domu, w świetle zauważył coś.
 Ciemny kształt.
 ***
 Więc każdy z nas widział to coś.
 Nikt nie wiedział co powiedzieć, więc wyszliśmy z tego baru i poszliśmy do domu. Ale wtedy w nocy spałam bardzo źle. Ciągle mnie to męczyło.
 Nocna Rasa. Zaczęliśmy to tak nazywać o wiele później.
 Postanowiliśmy, ze znajdziemy je. Wiec zaczęliśmy szukać informacji.
 Jak się okazało wiele osób widziało Nocną Rasę. Dziwne, prawie ludzkie postacie stojące w świetle a potem uciekające w ciemność. Karmiące się tylko widokiem człowieka.
 Pewnego dnia siedzieliśmy na ławce przed blokiem i po prostu zastanawialiśmy się. Znowu było bardzo późno, światło latarni przeganiało cienie. G zaciągał się papierosami, J prawie spał i ja wpatrywałam się w ciemność. Jakbyśmy czekali. Ale nic nie nadchodziło. Panowała cicha, a my karmiliśmy się nią, każdy pogrążony we własnych myślach.
 Ludzie opowiadali nam rożne historie. Większość się śmiała, ze zajmujemy się takimi pierdołami, ale kilku podeszło do tego bardzo poważnie. Ciągle drżały im ręce na myśl oczyma co widzieli, a co na pewno nie było koszmarem czy przewidzeniem, iluzją…
 Wtedy latarnia zgasła.
 Wyciągnęłam telefon i tym rozświetliłam mrok. Zaczęliśmy się śmiać. Był w tym jakiś makabryczny żart.
 Wtedy poczuliśmy wiatr. Zimny wiatr.
 Ktoś usiadł obok mnie.
 - Powinniście już być w domu – odezwał się zachrypnięty, męski głos.
 - Tu jest nasz dom – odpowiedział G jak zwykle, pewny siebie.
 - Mój też.
 Zapadła cisza. Byłam pewna, że J i G właśnie wymieniają się ironicznymi spojrzeniami.
 - Wiecie to takie straszne – kontynuował.
 Głównie przez to wam o tym pisze, swoją drogą…
 - To takie straszne gdy światło gaśnie – dokończył
 Milczeliśmy. Nie wiedzieliśmy co powiedzieć.
 - Jedyne co pragnę to światła. Tak bardzo potrzebuję światła. Tak bardzo pragniemy światła.
 Nerwowo przekładałam telefon z dłoni do dłoni. W końcu wypadł mi na chodnik. Pochyliłam się by go podnieść, gdy jeszcze ten facet mówił. Podniosłam telefon i wtedy nikłe światło ekranu padło na dłonie nieznajomego.
 Miał długie szpony.
 Nigdy nie biegliśmy jeszcze tak szybko. Nienawidzę biegać, ale wtedy tak bardzo się bałam, ze przebiegliśmy całe osiedle. Zatrzymaliśmy się dopiero przy klatce schodowej. W dłoni nadal trzymałam telefon, tak mocno, że palce aż zbielały.
 I choć nadeszło znów duszne lato, każdy z nas boi się spać przy otwartym oknie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz