10 lis 2013

Ucieczka

[kontynuacja past "Zaburzenia odżywiania", "Stypendium" oraz "FRIEND ZONE"]

Co jest naturą szaleństwa? Rozmyślałam nad tym pytanie bardzo głęboko. Znalazłam się w korytarzu, myślałam o słońcu, którego nie widziałam od wielu dni. Spędzałam cały swój czas na czytaniu akt i dokumentów finansowych. Nie potrafię jeszcze wskazać, gdzie to wszystko prowadzi.
Gdybym miała wyjść na zewnątrz i cieszyć się słońcem, albo gdybym wyszła na zimny wiatr bez kurtki, skąd wiedziałabym, że moje doświadczenia były prawdziwe? Jedynym dowodem były wspomnienia.
Jeśli nie możesz ufać swoim wspomnieniom, w co możesz wierzyć?
Być może to stało się z tymi ludźmi. Wszystko jest z nimi w porządku z medycznego punktu widzenia. Wszyscy funkcjonują, myślą... ale przez serię decyzji, ich rzeczywistość stała się mroczna i bolesna.
Poza jednym przypadkiem... jedna historia nie pasuje.
Po skończeniu wszystkich obowiązków, poszłam prosto do niego.
- Coś opuściłeś – powiedziałam wyuczonym, oficjalnym tonem.
Westchnął i spojrzał na mnie, nie odpowiadając. Desperacja w jego oczach rozrywała mi serce.
- Czytałam twoje akta – kontynuowałam. – Coś mi nie pasuje w twojej historii.
- Skąd wiesz? – uniósł brwi.
Pomyślałam o wzorze, według którego układały się historie innych pacjentów, a jego mi nie pasowała.
- To nieistotne – powiedziałam. – Jestem tutaj, bo mi zależy i myślę, że dzieje się coś dużego, co dotyczy nas obu. Muszę poznać resztę twojej historii.
Wydawało mi się, że się uśmiechnął, ale potem zaszlochał.
- Wierzysz mi? – powiedział przez łzy. – O Boże, powiedz, że mi wierzysz.
- Tak, wierzę ci.
 - Powiem ci, powiem ci...


Kłamałem na temat tego, co się stało. Nie byłem wcale na ulicy. No co, jakiś koleś wylewa na mnie krew, a potem koścista istota pojawia się znikąd? Nie, to byłem ja.
To ja.
Może życie zmieniało się na gorsze. Byłem nikim. Wszyscy mnie ignorowali. Byłem zwykłym facetem, bez szkoły, bez rodziny i znajomości. Czułem się zostawiony z tyłu całego świata. Ludzie się mnie bali, nie chcieli dać mi pracy tylko dlatego, że byłem notowany... nie myśl, że nie zauważyłem jak ludzie odsuwają się ode mnie, kiedy przechodziłem obok nich po zmroku.
Byłem uzależniony od lekkich narkotyków, nie byłem jakimś zabójcą... Narkotyki... brutalność też, co tylko chcesz... nawet orgie, ale nie chcesz o tym słuchać, uwierz mi.
Ci ludzie... mieli w sobie jakąś desperację. Była w powietrzu i każdy o tym wiedział. Jakby nic nie miało dla nich znaczenia.
Koścista istota była plotką. Istnieli ludzie, którzy nie musieli pracować, nie musieli kombinować na co dzień i udawać, że mają normalne życie. Szczęściarze.
Każdy beznadziejny parias w końcu dochodzi do momentu, w którym całe pieniądze, silna wola i dobre życie odchodzą. Ja doszedłem do tego momentu i zmieniłem się w tamtą istotę. Nie z powodu narkotyków. Byłem wtedy czysty. To była siła.
Ludzie odpowiedzieli mi. Zadrzyj ze mną, umrzesz. Wszystko, co musiałem zrobić, to oblać twoje zęby i paznokcie specjalną krwią, a pój pomocnik rozrywał się od środka. Lubił to robić, wiesz. Traktował nas jak zwierzątka. Pieniądze też były dobre. Nie podobało mi się, że rozcinał mi nogę za każdym razem, ale taka była cena.
Wtedy... zaczęło się robić bardziej poważnie i zdałem sobie sprawę, że stałem się bardziej niewolnikiem niż zwierzątkiem. Niektóre z rzeczy, które musiałem robić... Boże, miałem koszmary... na początku, bo nie rozumiałem wielkiego celu.
Jak już masz notowania i wychodzisz na ulicę, masz przesrane... a ta istota wykorzystywała ten fakt. Miała ogromną chęć stworzenia armii. Dużo rozmawiałem z innymi niewolnikami. Zrozumieliśmy, że byliśmy częścią czegoś naprawdę strasznego, straszniejszego niż nasze prywatne piekło. A nasz pan nie był wcale najgorszą istotą. My byliśmy dobrymi ludźmi, którzy walczyli w dobrej sprawie. Możesz sobie to wyobrazić? To po prostu nie było dobre dla nas osobiście...
Wiesz, dlaczego jestem w tym łóżku? Dlaczego mam taką depresję? Pomyśl. Gdybym bał się umrzeć w każdym momencie, zacząłbym żyć. Nie siedziałbym tutaj, w tym pokoju, sam... nie, zrobiłbym coś przeciwnego. Koścista istota nie żyje, człowieku. Nie wróci już. Ten idiota ją zabił!
Wyobrażałem sobie to czasami...
Ale kiedy zdałem sobie sprawę, co naprawdę się działo, byłam zadowolony...

- Co? – zapytałam, przerywając mu. – Co się działo?
- To znaczy, że ty nie...? – zamarł i wpatrywał się we mnie. – Powiedziałem za dużo, przepraszam.
Zaczął gapić się na ścianę i ignorował moje słowa.
Początkowo byłam zła, że nie powiedział mi, co się działo, ale później lepiej to przemyślałam. Przez moment mu wierzyłam. Pozwoliłam tej historii być prawdziwą w moich oczach. Ryzykowałam zbyt wiele, jeśli chodzi o mój rozum.
Nie, koścista istota nie mogła być prawdziwa... ale uzależnienie pacjenta już tak.
Pasował już do wzoru.
Kiedy stałam na korytarzy, gapiłam się to na jedną ścianę, to na drugą. Każde drzwi więziły jakieś pacjenta, który sam wybrał sobie sposób na szaleństwo i desperację. Ich własne potrzeby, które osiągały ekstremalny poziom, zrujnowały ich. Nie wiedziałam, co miało to oznaczać, jeszcze nie, ale była to ważna rzecz.
Podeszłam do końca korytarza, kiwnęłam głową w stronę Mabel (której na szczęście nic się nie stało po wypiciu kawy) i podeszłam do pewnych drzwi.
Obserwowałam ją przez okienko. Nie była agresywna, więc dano jej kartkę i długopis. Dużo pisała. Kuliła się w rogu, nawet teraz pisała. Była jednym z niewielu pacjentów, którzy nie mieli historii...
Z grzeczności, zapukałam.
- Proszę – zawołała, nadal pisząc.
- Cześć – zaczęłam. – Jestem...
- Znasz zasady – odparła.
Zawahałam się.
- Czy możesz... – zaczęłam ostrożnie. – Czy możesz odłożyć długopis?
- Nigdy nikogo nie skrzywdziłam. I nie zamierzam.
Uklęknęłam przy niej. Wyciągnęła ręce w moją stronę, dotknęła moich skroni.
- Przepraszam – powiedziała z żalem. – Nie mogę z tobą rozmawiać.
- Jesteś pewna? Chcę pomóc. Myślę, że coś złego się dzieje w tym szpitalu.
Nie odpowiedziała, wróciła do pisania.
- Mogę chociaż zobaczyć, co piszesz? – zapytałam.
Ignorowała mnie.
Podniosłam kilka kartek i obejrzałam je. To nie był bełkot, nie do końca. Karta zawierała świadomie zapisane paragrafy według określonego wzoru... i kilka dziwnych błędów.
Zamachałam ręką przed jej twarzą, nie zareagowała.
- Jesteś... ślepa? – zapytałam.
Ostro wciągnęła nosem powietrze, ale nie odpowiedziała.
- Dobra, ignoruj mnie – powiedziałam. – Ale chociaż powiedz mi, dlaczego wciąż piszesz, skoro nie możesz tego przeczytać? Po co?
Odpowiedziała tylko jednym słowem:
- Praktyka.
Jej odpowiedź była prosta, ale głęboka. Zostawiłam ją, zastanawiając się na możliwą jej historią. Jeśli wiedziała, jak pisać i ćwiczyła to, musiała kiedyś widzieć... nie od zawsze była niewidoma. Czy mogła zmienić się z normalnej dziewczyny w cichą, niewidomą pacjentkę, która odmawiała rozmowy z każdym, kto nie przeszedł pozytywnie jej rytuału?
Wydawało mi się to niesprawiedliwe, że normalne życie może tak się zmienić. Wszyscy ci ludzie – oni wszyscy byli normalni. Mniej lub więcej. Popełnili za dużo błędów i skończyli tutaj.

Był u nas jeszcze jeden niewidomy pacjent bez akt. Kiedyś je miał, ale zostały zniszczone albo zgubione. Minęłam kilka pokoi i skierowałam się do odległego skrzydła szpitala. Trzymali go na samym końcu.
Spojrzałam na niego. Wydłubał sobie oczy długopisem dawno temu. Siedział w lewym rogu pokoju, miał zamknięte powieki, ale jego pozycja wskazywała na to, że nie spał. Nie mogłam sobie nawet wyobrazić poziomu nudy – nie chciał niczego elektronicznego, stawał się przy takich rzeczach bardzo agresywny. Telewizor, albo nawet radio, zmieniały go w agresywną osobę. Nie wyobrażałam sobie spędzania każdego dnia po prostu siedząc i myśląc, zamknięta w swojej własnej głowie.
Zauważyłam coś białego, wystającego spod jego nogi.
Szybkim tempem przeszłam przez korytarz.
- Mabel! – zawołałam.
Zatrzymała się i odwróciła.
- Dzięki za wczoraj – powiedziała. – Mój mąż by zwariował, gdyby coś mi się stało. Stary głupek.
- Nie ma sprawy – powiedziałam. Chciałam odpowiedzieć „jasne”, ale pomyślałam o tym, że takich słów zawsze używał inny pacjent w odniesieniu do Claire. – Mabel, czy ty... czy znasz pielęgniarki, które przenoszą kartki od jednych pacjentów do drugich?
- Jak twoja ręka? – zapytała nerwowo.
- Dobrze, ale te dokumenty...
- Wydaje się, że lubią do siebie pisać – była wyraźnie sfrustrowana. – On tylko... siedział tam sam. Było mi go szkoda. Nie chciałam nic złego.
- W porządku – powiedziałam. – Nie mam do ciebie żadnych pretensji. Czy wiesz może, co piszą?
Opowiedziała mi o kilku rzeczach, które przeczytała dla pewności, że nie wysyłają do siebie listów o śmierci itp. Zrozumiałam i pobiegłam z powrotem do odległego skrzydła.
- Słyszę cię – zawołał przez drzwi.
Obserwowałam, jak ostrożnie ukrywa kartkę na której siedział. Weszłam po chwili do środka, pozwalając, aby myślał, że nie zauważyłam. Zastanawiałam się, jak mógł je przeczytać – aż zdałam sobie sprawę, że mógł wyczuwać palcem litery, wgłębienia po długopisie. Interesujące... Stanęłam na środku pokoju.
Był niewidomy, ale próbował zwrócić się w moją stronę.
- Nie jesteś taka, jak inni, wiesz? – powiedział.
- Co masz na myśli?
- Nie chodzisz jak oni – uśmiechnął się słabo.
Miał rację. Chodziłam szybko, z energią. Pozostali pracownicy ociągali się – to była tylko ich praca. Dla mnie było to coś więcej.
- Opowiesz mi swoją historię? – zapytałam siadając obok niego na podłodze.
- To bez sensu – uśmiechnął się szeroko.
- Opowiedz mi mimo to.
- Masz telefon komórkowy? – zapytał.
Pokręciłam głową, po czym zdałam sobie sprawę, że on tego nie zobaczy.
- Nie.
- Pager?
- Nie – skłamałam.
- Dobrze, dobrze... – wymamrotał. – Miałaś ostatnio bóle głowy, przyjaciółko?
Zamrugałam powiekami. Miałam. Mało spałam, a kiedy to robiłam, nie spałam dobrze. Pokój dla pielęgniarek nie miał wygodnego łóżka, a ja miałam wiele rzeczy na głowie.
- Nie, żadnych bólów głowy – znów skłamałam.
- Och – był rozczarowany.
Pomyślałam sobie, że schizofrenicy lubią odgadywać różne rzeczy, ponieważ to wydawało im się jakąś wielką wiedzą – nie lubili się mylić.
- Dobrze – powiedział po chwili. – Nie mam nic lepszego do roboty. Ale później dasz mi spokój?
- Tak.
- Dobrze... ale może ci się nie spodobać to, co usłyszysz.
- W porządku. Czuję, że coś się tu dzieje i już tego nie lubię.
- Naprawdę... – westchnął.
Była niedziela. Pamiętam to bardzo dobrze. Ja...
Nie skończyłam pisać, kiedy coś innego się stało.
Zobaczyłam ciemność w trakcie pisania jego historii.
W świetle padającym z laptopa, sprawdziłam telefon – brak sygnału. Szum wentylacji ucichł, zastąpiła go kompletna cisza. Podeszłam do drzwi i wyjrzałam na korytarz.
Wszędzie było ciemno, mrugały tylko czerwone światła bezpieczeństwa. Na samym końcu korytarza zobaczyłam coś, co zmroziło mi krew w żyłach. Drzwi do pokoju pacjenta otworzyły się powoli, jakby osoba za nimi nie mogła uwierzyć, że są otwarte.
Ja też nie mogłam w to uwierzyć. Osobiście rozmawiałam tylko ze spokojnymi pacjentami, ale wielu z nich było niebezpiecznych.
Walcząc z nagłym bólem głowy, zamrugałam nerwowo powiekami, próbując zobaczyć, kto ucieka z pokoju. Jego postać rzucała cień pod światłem bezpieczeństwa. Nie mógł mnie zobaczyć, byłam zatopiona w ciemności, ale ja widziałam go... Znałam go. Nie był zbyt niebezpieczny.
Otworzyły się kolejne drzwi... i kolejne.
Zdałam sobie sprawę, że odcięcie prądu nie było przypadkowe i ktoś otworzył wszystkie drzwi.
Jeden po drugim, pacjenci wychodzili z pokoi na korytarz. Słyszałam szepty, krzyki, niektórzy szukali broni, niektórzy szukali... personelu!
Myślałam o zakluczeniu drzwi i schowaniu się – ale z pewnością będą chcieli sprawdzić ten pokój.
Nie mogłam tu zostać.
Z mocno bijącym sercem zrzuciłam z siebie biały kitel i wyszłam na ciemny korytarz. Widzieli moją sylwetkę przy czerwonej poświacie? Widziałam jak chodzą w kółko, jak zaciekawione zwierzęta, rozpierzchają się po korytarzach. Przycisnęłam się do ściany, kilku mnie minęło, mamrocząc coś pod nosem.
Ból głowy się nasilił, prawie jęknęłam – ale zakryłam dłonią usta i zmusiłam się do zachowania ciszy. Czerwone światła bezpieczeństwa raziły mnie i potęgowały ból...
Wyjście było tylko dwadzieścia stóp ode mnie. Nie mogłam nic zrobić poza ucieczką i sprowadzeniem pomocy.
Wyjście było zamknięte. Cholera... cholera...
Nie miałam za wiele możliwości manewru... pacjenci mijali mnie w odległości kilku stóp, jeden zatrzymał się pod światłem, jego ciało nabrało czerwonego odcienia. Ktoś inny dźgnął go w szyję. Krzyknął, a uwaga innych zwróciła się w to miejsce.
Usłyszałam odgłos upadającego ciała i krzyki... coś przesuwało się też po podłodze i uderzyło w moją stopę. Duży pacjent, który zabił innego, patrzył w moją stronę, próbując przebić się przez ciemności.
Wskoczyłam do najbliższego pokoju i cicho zamknęłam za sobą drzwi.
- Proszę, nie rób mi krzywdy – wyszeptała dziewczyna w rogu pokoju.
- Nie zrobię – odparłam szeptem. – Jestem z personelu.
- O Boże, o Boże, co się dzieje? – oddychała ciężko.
Ledwie ją widziałam dzięki słabemu światłu wpadającemu pod drzwiami. Rozpoznałam ja natychmiast.
- Zaczekaj tutaj – powiedziałam, wpadając na pewien pomysł.
Wysunęłam głowę przez drzwi – rozejrzałam się – i rzuciłam się na drugą stronę korytarza. Złapałam tacę na jedzenie i wróciłam do pokoju. Usłyszałam okrzyk wściekłości, ale nie potrafiłam powiedzieć, czy ktoś mnie zobaczył.
- Zjedz to – powiedziałam dziewczynie.
- Nie – odsunęła się delikatnie.
- Chociaż próbuj. Pomogę nam, obiecuję!
Drżącą dłonią podniosła jabłko. Po chwili upuściła je.
- Jeszcze raz – powiedziałam.
Podniosła je i uniosła do ust, po czym upuściła, prawie płacząc. Podniosłam je i zobaczyłam coś, co wyglądało jak zerwane ścięgno.
- Jeszcze raz! – rozkazałam.
Z płaczem wzięła z tacy kanapkę i ponownie upuściła.
Podniosłam chleb.
- Tak!
Miałam w ręce nasze odkrycie, zerwałam tkankę i złamałam na pół.
Zaśmiała się przez łzy.
W delikatnym świetle widziałam dwie kości, wielkości palców, zaostrzone i obślizgłe.
Dziewczyna złapała mnie za ramię, żeby nie zgubić mnie w ciemności i wyszłyśmy na korytarz w akompaniamencie krzyków.
- Chodź – wyszeptałam, wkładając kostkę w zamek. Wiedziałam, że budynek był kiepsko skonstruowany i sfinansowany... Zamek ustąpił!
Ktoś pojawił się za nami. Dziewczyna krzyknęła i uciekła przez drzwi, kiedy ja odepchnęłam mężczyznę. Oboje upadliśmy. Miał broń, byłam pewna, że mnie zabije. Ale wtedy on zobaczył moje dzikie spojrzenie. Jestem przekonana, że brak snu i ból głowy miały duży wpływ na mój wygląd.
- Ach – jęknął i uśmiechnął się. – Myślałem, że jesteś jedną z nich. Chodź, wynośmy się stąd siostro.
Zaskoczona wstałam i zwróciłam się w stronę bocznych drzwi. Ktoś je zatrzasnął.

- Co ty robisz do cholery? – zapytał ordynator.
Rozejrzałam się po pustych korytarzach, dobrze oświetlonych. Mabel układała dokumenty na biurku.
Przed chwilą widziałam ten sam korytarz skąpany tylko w czerwonym świetle lamp bezpieczeństwa, zatłoczony rozwścieczonymi pacjentami...
- Przedstawiam historię pacjenta – skłamałam. – Ta... niewidoma dziewczyna napisała historię o próbie ucieczki. Chciałam sprawdzić, czy to możliwe. Wygląda na to, że zamki naprawdę są kiepskie.
Patrzył na mnie przez dłuższą chwilę.
- Możliwe, ale wyglądasz jak idiotka – powiedział i spojrzał na boczne drzwi. – Skontaktuję się z obsługą i naprawimy zamek. Dobre... weź wolne, wyglądasz okropnie.
Pokiwałam głową i zmusiłam się do uśmiechu, po czym odeszłam. Widziałam, że rozmawia z Mabel i zniknęłam za rogiem.
Wciąż słyszałam odległe krzyki....
Co się własnie stało?
Czy z powody wyczerpania miałam halucynacje? A może ktoś, kto bał się moich odkryć, podmienił moje tabletki przeciwbólowe?
Wróciłam do pokoju pielęgniarek, gdzie znalazłam mój kitel na ziemi.
Traciłam rozum? Nie mogłam nie zauważyć, że sama teraz pasowałam do wzoru, w który układały się historie pacjentów. Nie zagubiłam się tak bardzo, jak oni, ale z pewnością do tego dążyłam. Jedyną różnicą było to, że ja miałam prawdziwe dowody i prawdziwy wzór. Naprawdę działo się coś okropnego. A może oni czuli to samo?
Co za ironia, że kolejna historia jest moją własną.
Ale jednak mam przewagę. Jestem świadoma wzoru, znam ich historie. Jeśli nadejdzie taki moment, w którym każdy z nich zatopił się w szaleństwie... ja tego uniknę. Obiecałam to sobie.
Nic mnie teraz nie zatrzyma. Nie teraz. Ta ostatnia historia, która została przerwana... jest niepokojąca. Muszę o tym pomyśleć. Wydaje mi się, że jestem blisko zrozumienia tego wszystkiego... mimo to nie jestem pewna, czy tego chcę.
Wzięłam wolne, żeby odpocząć i spojrzeć trzeźwo na sprawy. Kiedy szłam korytarzem zatopiona we wspomnieniach, zdałam sobie sprawę z dwóch rzeczy.
Zniknął mój ból głowy... zniknęła też tamta dziewczyna...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz