11 gru 2013

PRAWDA

[kontynuacja past "Zaburzenia odżywiania", "Stypendium", "FRIEND ZONE" oraz "Ucieczka"]

Coś konkretnego kusi w pościgu: radość z samego ścigania. Nie ważne, czy wygrasz, czy przegrasz, w tak bierzesz udział w grze pełnej energii i akcji. Gra jest grą... ale skończyła się i muszę przyznać, że będę tęsknić za tym uczuciem.
Ale... znając okropną prawdę – posiadając ją i trzymając blisko, jak skarb – prawda może właściwie zastąpić to uczucie.
Wygrałam.
Czułam, że jestem na dobrej drodze, kiedy uspokoiłam się po ostatnich przeżyciach i ucieczce pacjentki. Zdałam sobie sprawę, że mam w ręce karty, których mogę użyć do gry. Mój nieznany rywal popełnił gdzieś błąd, dzięki czemu ruszyłam do przodu.
Po pierwsze: dziewczyna, której pomogłam uciec ze szpitala nie została odnaleziona. Jej pokój był pusty a jej akta zniknęły. Nikt z personelu o niej nie pamiętał i... wierzyłam niektórym z nich. Starsza pielęgniarka raczej nie mogła być częścią całej tej konspiracji. Jej największym zmartwieniem było zdążenie na kolejny odcinek ulubionego serialu.
Ale napisałam o dziewczynie. Mam te słowa na komputerze i są w internecie. Nikomu nie mówiłam, że pisałam o pacjentach – natychmiast zostałabym zwolniona z wiadomych powodów.
Wspomnienia bywają podstępne, ale zapisane słowa nie ulegną zmianie. Poza tym sprawdziłam każdego pacjenta w poszukiwaniu niezgodności. Pomogłam dziewczynie uciec podczas epizodu pełnego halucynacji, ale to nic nie udowadniało... ale przecież widziałam też morderstwo na własne oczy. Płuco zabitego wypadło przecież na podłogę.
Ten pacjent też zniknął.

Miałam kilka opcji do rozpatrzenia, kilka rzeczy, które mogłyby zdradzić mojego wroga.
Silny – ale nie idealny – przypadek mógł zostać stworzony, gdzieś w labiryncie właścicieli finansowych i posiadaczy majątku, którzy mieli związek ze szpitalem; jakaś korporacja, której pomysł uwzględniał pacjentów i ich szaleństwo. Najbardziej prawdopodobnym zamiarem byłoby stworzenie wśród pacjentów idei; ostrożnie skonstruowanej by podziałała na każdego, to ją usłyszy, skonstruowanej by niszczyć. Mógłby to być nowy rodzaj broni, który być może na zawsze zmieniłby oblicze wojen.
Ich najważniejszym agentem mógłby być ordynator, a moje halucynacje można by było wytłumaczyć dodaniem czegoś do moich tabletek przeciwbólowych. Aby przez moje zachowanie, moje zdanie przestało się liczyć, bym nie mogła zdradzić sekretów szpitala.
Największym problemem tej teorii jest zanik pamięci u części personelu. Może kłamali, może Mabel rzadko miała kontakt z tą dziewczyną, może praca nie interesowała ich tak bardzo, żeby zapamiętali każdego pacjenta... ale wszyscy? Nie miało to sensu.

Szłam cicho korytarzami, oglądając wszystko dokładnie. Pytałam pacjentów, czy pamiętali dziewczynę – pamiętali. Jedynymi ludźmi, którzy o niej pamiętali, byli pacjenci. I ja. Wydało mi się to niesamowicie istotne...
Nie, nadal coś mi nie pasowało.
Burza z piorunami za oknem tylko potęgowała moje napięcie. Istniały inne wyjaśnienia.
Mogłabym być pacjentem. Claire była tu przecież zatrudniona. Była uznana przez ordynatora za nieszkodliwą i być może według niego mogła wykonywać taką pracę... Może i ja...
Często rozwodziłam się nad istotą pamięci i szaleństwa. Nie miałam dowodów na to, że sama nie byłam zatrudnioną w szpitalu pacjentką, która żyła w swoim świecie, w którym wiodła normalne życie.
Wszystkie wspomnienia, które przywoływałam w pamięci, były nienaruszalne. Pytałam sama siebie, czy to miało znaczenie... pytałam siebie, dokąd zaprowadzi mnie takie myślenie...
Musiałabym cofnąć się do przeszłości, do rzeczy, od których się wszystko zaczęło. Ktoś taki jak Claire, ktoś taki jak ja – potencjalnie – zatrudniony by pilnować innych pacjentów... oznaczałoby to spore cięcie kosztów. Tak duże, że etyczne i moralne granice przestawały istnieć.
W takiej sytuacji nie istniał by wróg, ani zwycięstwo. Ludzkość cierpiałaby coraz bardziej w czasie wzrostu populacji i tylko jakaś wielka katastrofa moralna mogłaby zaoferować mi zbawienie.
Tę teorię wspierała każda historia pacjentów tutaj. Uciski i brutalność społeczeństwa popchnęły ich wszystkich w tym kierunku – być może to społeczeństwo było szalone, a ci biedni ludzie po prostu mieli pecha i stali się ofiarami.

Ostatni pacjent, z którym rozmawiałam, naprowadził mnie na jeszcze jeden trop. Jego historia była o oszustwie i kontroli. Im więcej o tym myślałam, tym bardziej wszystko układało się w całość.
Potężny grzmot przypomniał mi o czymś...
Czytałam wcześniej jego historię.

W internecie.

Jego akt nie było w szpitalu. Może ktoś inny przeczytał je i zamieścił w sieci? A może ona sam to zrobił, zanim trafił tutaj?
Zaczęłam szukać odpowiedzi w... poszerzonym wyobrażeniu rzeczywistości – hipotetycznie. Gdyby koścista istota była prawdziwa, walczyła z większą siłą na wielką skalę.
Czy ta siła była moim rywalem? Co takiego tak bardzo mnie martwiło w związku z pacjentami i szpitalem? Nie widziałam zupełnie nic, co wskazywałoby na istnienie zewnętrznej siły...
Stałam na korytarzu, obok okna, w które zawzięcie uderzały krople deszczu. Wiedziałam dokładnie, że trafiłam na pierwszą cząstkę prawdy.
Moje dowody były oszustwem! Sprawiły, że kierowałam się we wszystkie strony, poza tą właściwą.
Nie potrafiłam do końca uformować tego pomysłu w głowie... jeszcze nie.

Poszłam do pokoju niewidomej dziewczyny. Siedziała w innym rogu niż poprzednio, ale wciąż pisała. Kiedy weszłam do jej pokoju, moja zabandażowana ręka zaczęła swędzieć niemiłosiernie, znów bolała mnie głowa.
- Dlaczego nie chcesz ze mną rozmawiać? – zapytałam ją. – Myślałam wcześniej, że powodem jest to, że mogę być szalona, jak oni, i tego nie wiem... ale teraz myślę, że ty wiesz, co się tu dzieje i próbujesz siebie chronić.
- Jak zadałaś to pytanie? – długopis zastygł nad kartką papieru.
- Co masz na myśli? Nie powinnam być zdolna do zadawania pytań?
- Nie to pytanie...
- Dlaczego? – podeszłam znacznie bliżej do dziewczyny.
Spojrzała na mnie niewidzącymi oczyma.
- Nie rozmawiasz z nikim, kto... – wyszeptałam.
Poczułem się mocno zaniepokojona. Podniosłam ręce i dotknęłam swoich skroni. Chciałam poczuć jakiekolwiek zaburzenie... uczucie było niepokojące. Pod palcami, czułam... dwie konfliktowe rzeczy.
Moje skronie były gładkie. Skóra była miękka i normalna.
Na moich własnych skroniach poczułam dwie dziwne, delikatne, wypukłe linie...
- Co to jest do cholery? – jęknęłam, krzywiąc się z powodu bólu głowy. – Jest tutaj, ale nie tu...
- Przykro mi... – wyszeptała dziewczyna.
- Co to jest! Co to kurwa jest?! – warknęłam czując coraz większy ból głowy. Bałam się, że stracę przytomność, ciężko mi się oddychało. – jak wielu to ma?
Jej usta zadrżały i powiedziała:
- Każdy... poza innymi pacjentami...
Pod wpływem adrenaliny wyszłam z jej pokoju i ruszyłam szybko w stronę Sali operacyjnej. Pchnęłam drzwi, prawie upadając z bólu i szukałam narzędzi.
Stanęłam przed lustrem, walcząc z ogromnym bólem i rozmazanym wzrokiem. Zobaczyłam to – małe wypukłości były dobrze widoczne, rozciągały się od moich oczu, przez skronie i do tyłu głowy, jak jakaś okropna linia po lobotomii...
Rozcięłam skroń skalpelem. Zignorowałam krew i ostrożnie podważyłam wypukłość cążkami.
Przed oczami widziałam czerń i biel
Nie poddałam się. Krzyknęłam z bólu, ale nie mogłam pozwolić sobie na omdlenie... Powoli, boleśnie wolno wyciągnęłam długie, żylaste włókno. Wiedziałam, że to było to. Wcześniej myślałam, że to niemożliwe, ale miałam rację.
Ból natychmiast zelżał, kiedy obcięłam włókno najbliżej skóry, jak się dało. Wciąż trochę zostało w środku przy moich oczach i z tyłu głowy... ale na start było dobrze. Unosząc włókno do góry, zastanawiałam się na co właściwie patrzę.
Wyglądało to jak komórki nerwowe – żylaste, składające się z malutkich włókien... Dokładnie to powiedziała niewidoma dziewczyna, kiedy tu trafiła. Powiedziała, że nie będzie rozmawiała z nikim, kto ma w skroniach włókna nerwowe...
...ale ona była tu od lat...
Zrobiłam to samo z drugą skronią. Ból głowy nie zniknął całkowicie, ale poczułam wielką ulgę.
Czy to to? Byłam wolna? I czym to w ogóle jest? Pasożyt, infekcja? Te włókna nie mogły same mnie kontrolować... po prostu nie było w nich wystarczająco dużo tkanki, by działać na mózg. Poza tym wyglądały jakby pochodziły od nerwów ocznych. Czy miały... oszukiwać zmysły?
To miało chory sens. Włókna połączone z moimi oczami i uszami... i prawdopodobnie z mózgiem... mogły całkowicie zmienić mój odbiór świata zewnętrznego, może nawet moje wspomnienia. Dziewczyna powiedziała, że nie powinnam być zdolna do zadania tamtego pytania. Jak dużą kontrolę miały te włókna?
I w jaki sposób byłam zdolna, by je odkryć i pozbyć się ich?
Będę szczera, byłam bliska załamania się i wybuchnięcia płaczem... Być może tak by się stało, gdybym nie myślała, że te włókna odbierały sygnały z innego miejsca.
Od wroga...
Po wytarciu krwi, przeszłam się po korytarzach. Mabel uśmiechnęła się do mnie. Zauważyłam wypukłości na jej skroni.
Była zainfekowana. Szłam dalej, obserwowałam – wszyscy byli zainfekowani.
Wróciłam na salę operacyjną, kiedy ból głowy znów zaczął narastać. Spojrzałam w lustro i zamarłam z przerażenia – dosłownie widziałam, jak skóra na moich skroniach unosi się, a włókna zaczynają się regenerować.
Pamiętam to dokładnie – zaśmiałam się głośno i gorzko. Tego było za wiele. Bo niby miałam zrobić w tej sytuacji?
Przestałam się śmiać, kiedy moja wiedza medyczna podsunęła mi odpowiedź.
Zdezynfekowałam ręce i rękawiczki, przygotowywałam się do czegoś, co prawdopodobnie było wariactwem. Obiecałam sobie, że nie posunę się za daleko, ale... jaka byłam wtedy głupia. Przygotowałam kilka luster.
Nie wzięłam nic przeciwbólowego, bo bałam się ryzykować – moje zdolności chirurgiczne nie były powalające.
Oddychając ciężko przytknęłam narzędzie do oczu i... otworzyłam je.
Oko wysunęło się łatwiej, niż tego oczekiwałam.
Zaledwie kilka centymetrów, wystarczająco by nerwy oczne były napięte. Ogarnięta niemożliwym bólem i napięciem, podniosłam skalpel i ostrożnie odcięłam obce włókna.
Pięć oddechów... dziesięć... dwadzieścia... Ostrożnie odcinałam nerwy przy oku. Bałam się, że zwariuję. Widziałam własne oko wyciągnięte z czaszki, widziałam czerwone żyłki i nerwy, które były do niego podłączone! Walczyłam z paniką.
Wyciągnęłam obce włókno przez oczodół – wyszło dość łatwo. Skończyłam. Delikatnie chwyciłam oko w dwa palce i wepchnęłam je na swoje miejsce.
Pięć minut zajęło mi uspokojenie się, sprawdzenie wzroku i ogarnięcie paniki. Potem zajęłam się drugim okiem.
Kiedy skończyłam, ból głowy całkiem zniknął. Włókna się nie zregenerowały.

Leżałam na tej sali jeszcze przez godzinę. Napawając się wolnością, myśląc, oddychając, uspokajając się...
Skąd się wzięły te włókna? Czym były? Kto je stworzył? Oszustwo nie zadziałałoby przeciwko niewolnikom kościstej istoty – oni nie znali celów swoich działań, ślepo wykonywali polecenia pod groźbą śmierci.
Ale pacjenci też ich nie mieli. Dlaczego? Wtedy zdałam sobie sprawę, że powód mógł być taki sam, jak dla społeczeństwa – ograniczenie. Ludzie tutaj byli niebezpieczni, a ich szaleństwa jeszcze bardziej.
Może wszystkie wyjaśnienia miały coś wspólnego: świat był mroczny, populacja stawała się zbyt duża, prowadziła do coraz gorszego szaleństwa...
I może ta inna siła infekowała ludzi włóknami nerwowymi i używała oszustwa do jakiegoś celu... Kolejny krok był oczywisty. Nie chciałam, żeby jakieś obce nerwy były połączone z moim mózgiem, wypełniając go iluzjami i dziwacznymi pomysłami. Nie chciałam tych pomysłów w mojej głowie...
Traciłam rozum. Byłam tego praktycznie pewna. Tabletki przeciwbólowe, wyczerpanie, obsesja. Pozwoliłam szaleństwu pacjentów dobrać się do mnie, wierzyłam w ich historie i wtedy... byłam wolna. To dlatego była w stanie odkryć włókna w moich skroniach...
To było ironiczne, naprawdę... Lekarz stający się pacjentem; pogrążający się w szaleństwie...
Ale moje historie były w sieci. Jego historia, mężczyzny, który wydłubał sobie oczy też. Jakim cudem było to możliwe? Czy to było to samo wyobrażenie, które utrzymywało pacjentów niekontrolowanych? Czy sama idea w istocie była siecią kontroli? To coś nie mogło zidentyfikować idei, nie mogło się do nich odnieść bez zrozumienia ich... i zostania zainfekowanym.
Często się śmiałam, sama w tamtym pokoju, kiedy części układanki zaczynały tworzyć sensowny obraz.
Nie ma obrony przed ideą.

Wróciłam na korytarz jako nowa osoba. Byłam wolna i wróg nic nie mógł na to poradzić. Nie mógł mnie kontrolować, nie mógł o mnie myśleć. Nie istnieję dla niego, ponieważ uznanie mojej egzystencji byłoby myśleniem o mnie i zrozumieniem mnie, a potem... zostanie zainfekowanym. Miałam czarne i dziwaczne wyobrażenie, że włókna nerwowe prawdopodobnie zostawiłyby mnie w spokoju całkiem niedługo i pozwoliłyby mi na zatopienie się w szaleństwie.
- Coś ty sobie zrobiła?! – krzyknął ordynator, kiedy mnie dostrzegł na korytarzu. Słyszałam jak nerwowo woła ochronę.
Zaczęłam biec.
Zamek bocznego wyjścia został naprawiony – cholera! Użyłam swoich kluczy, otwierając każde drzwi po drodze, uwalniając pacjentów jako odwrócenie uwagi. Słyszałam ochroniarzy krzyczących i zbierających się gdzieś blisko – wpadłam na pewien pomysł, kiedy mijałam pokój kontrolny. To było łatwiejsze niż myślałam. Przecięłam kable i światła zgasły.
Kiedy wróciłam na korytarz, czując się dziwnie swobodnie w ciemności, jedynym dźwiękiem, jaki słyszałam, było uderzanie deszczu o szyby i nieregularne grzmoty.
Dziwne... wyobraziłam sobie to... albo nie... poprzedniej nocy... nie, tym razem padał deszcz...
Po drodze zabrałam swojego laptopa, włożyłam do torby, którą przewiesiłam przez ramię i zrzuciłam z siebie kitel. Do torby wrzuciłam też tyle batoników z maszyny, ile się zmieściło, obiecując sobie, że zapłacę później za zniszczenie szyby.
Krzyki wypełniły ciemności. Słyszałam jak personel nawołuje i próbuje siebie odnaleźć wzajemnie. Słyszałam jęki pacjentów... i ktoś krzyknął z bólu.
Uśmiechnęłam się do siebie. Pacjenci świetnie odwracali ode mnie uwagę.
Podeszłam do głównych drzwi.
- Nie rób tego – usłyszałam swojego mentora. – Śledziłem twoje zachowanie najlepiej, jak potrafiłem. Ten pacjent na końcu odległego skrzydła szpitala... trzymamy go tam, z daleka od innych nie bez powodu. Pamiętasz, co ci powiedziałem?
Spojrzałam na niego, gotowa by wyjść, ale też ciekawa, co powie dalej.
- Jego psychoza zainfekowała ciebie – kontynuował. – I wiem, że z własnego wyboru wierzysz w to szaleństwo. Wybierz zostanie tutaj, bycie częścią personelu i prawdziwego życia!
Odwróciłam się by wyjść.
- Co jest dla ciebie za tymi drzwiami? – zapytał mentor głośno. – Co zrobisz? Uciekniesz? Schowasz się od społeczeństwa, będziesz krzywdzić ludzi z jakichś powodów, w które uwierzyłaś?
Jego rozumowanie miało sens... perfekcyjny sens. Zawahałam się. Czy naprawdę zwariowałam? Co, jeśli faktycznie zaakceptowałam inną rzeczywistość? Jeśli nawet coś próbowało mnie kontrolować, moje życie było... w porządku, prawda?
To był moment. Poczułam to. Za drzwiami naprawdę byłam szalona. Przynajmniej w porównaniu do tego, co społeczeństwo uważało za prawdziwe. Tutaj – byłam jednym z nich, członkiem personelu, akceptowanym i normalnym...
To miało za dużo sensu. To było zbyt idealne.
- To ty! – zdałam sobie sprawę, prawie wykrzyczałam te słowa.
Mentor oświetlony czerwonym światłem, pokręcił głową zdezorientowany. Nie oczekiwałam, że mój wróg się wyda tylko dlatego, że zrozumiałam, że mówi do mnie przez mojego mentora – nie, reakcja jego ciała była idealna, prawdziwa.
Zabrzmiał grzmot, a ja wyszłam na deszcz i biegłam co sił.

Życię będzie teraz trudniejsze, jestem tego pewna. Wyszłam poza konstrukcję społecznej rzeczywistości... ale nie może mnie już kontrolować, nie może o mnie myśleć bez ryzyka. Jestem wolna, mogę iść przez życie niezauważona i ignorowana. Myślę nad zmianą imienia, znalezieniem pracy i założeniem maski normalności. Bo to musi mnie ignorować. Będę musiała oszukiwać jedynie zwykłych ludzi.
To nie może powstrzymać moich idei, które wysłałam w świat jak wirusa. Wszyscy jesteśmy oszukiwani, każdy z nas. Zobaczyłam prawdziwą naturę świata, kiedy przestało padać. Zrozumiałam, co się nam przydarzyło.
Byłam na wzgórzu za miastem, kiedy chmury ustąpiły miejsca niebieskiemu niebu, a słońce przyniosło mi ulgę.
Wstałam i spojrzałam na miasto w oddali.
Włókna wisiały wysoko, pomiędzy budynkami, lampami i drzewami – grube, ropne włókna – nerwowe włókna. Zainfekowały prawie wszystko, otoczyły cywilizację jak bluszcz. Zrozumiałam wtedy – to coś, to zakażenie, rozciągające się po świecie...
Nerwy, neurony, mózgi, połączenia, oszustwa – podobna sieć do internetu... mogła zacząć się od pojedynczej idei albo mutacji gdzieś w rzeczywistości i rozciągać się stamtąd... a teraz stała się masywnym pasożytem ludzkości. Czułam ten wpływ na mnie jeszcze niedawno, ale teraz, kiedy już go nie było, zrozumiałam, czego chciało.
Więcej.
Więcej ludzi, więcej mózgów, więcej stresu, więcej konsumpcji. To kocha kofeinę. Uwielbia wszelkie stymulanty, ale najbardziej kofeinę. Chce, żebyś pił więcej. Chce, żebyś jadł więcej. Chce, żebyś konsumował i rozmnażał się, kiedy to prowadzi ludzką rasę do mrocznego celu...
Jakiekolwiek jest twoje ciało, jakakolwiek desperacja, bieda, bezdomność, albo niewolnictwo finansowe i ogromny dług, albo pragnienie bliskości, albo – jak było ze mną – chęć wiary, że cierpienie nie jest normalną i fundamentalną naturą życia... jakikolwiek jest twój stres, twoja słabość, doprowadzi do zwiększenia populacji i popchnie nas poza nasze granice woli i rozumowania... dla tego wszyscy jesteśmy marionetkami.

Ale dzisiaj jest pierwszy dzień oporu. Piszę do was z kawiarenki, uśmiechając się do przechodniów za szybą. Wróg nie może mną sterować, a każdy inny jest pochłonięty swoim własnym życiem i walką z rosnącym napięciem. Wszyscy są zbyt zestresowani, żeby zauważyć kogoś takiego jak ja – kogoś szalonego w porównaniu do norm społecznych – siedzącego pośród nich. Po tym, co napiszę, zniknę stąd i nikt mnie nie znajdzie.
Ale nie martw się. To teraz moja praca. Zabrałam ze szpitala skalpel i inne narzędzia. Znajdę cię i uwolnię każdego po drodze – jedne para oczy na raz.

3 komentarze:

  1. Świetna historia jak i cała seria. Można spodziewać się kontynuacji czy to już jednak koniec?

    OdpowiedzUsuń